W Szarlocie zawsze świeci słońce

DSCN6144W zeszłym tygodniu miał powstać wpis o Szarlocie, ale nie powstał i przeterminował się jak mozzarella z poprzedniego posta. W efekcie z oryginalnego wpisu o Szarlocie pozostał jedynie tytuł.

O.W. Szarlota jest lokalnym centrum rozrywki. Jest to miejsce położone idealnie, gdyż nad sporych (wystarczających) rozmiarów jeziorem, otoczone lasem i zaledwie 2,5 kilometra od miasta, a niecałe 3 od czynnego do północy Tesko. Do tego zawsze świeci tam słońce i to tak solidnie, że w dwóch trzecich przypadków odwiedzenia Szarloty miałam udar i to pomimo okularów i czapeczki.DSCN6999
Nasz tour de kaszubskie ośrodki wypoczynkowe dopiero się rozpoczął, więc porównań nie będzie.

Zacznijmy od nazwy. Nazwa jest apetyczna, ale właściwie zawdzięczona miejscowości, w której ośrodek się znajduje. Kojarzy się z jednym z lepszych ciast, a jak ktoś jest bardziej międzynarodowy, to może i kojarzyć się z seksem. Zajeżdżamy pod ośrodek i parkujemy jako jedyni pod płotem na wypadek gdyby w środku pobierano opłaty za parking [my czyli akurat w tym przypadku my, ale razem z nami każden jeden zwiedzający]. Idziemy przekroczyć bramę i jesteśmy powitani  sympatycznym „dzień dobry” przez pana odźwiernego. Szybko się okazuje, że parking nie kosztuje, kosztuje dopiero stanowisko w cieniu bliżej głównego budynku hotelowego i wtedy już sporo, bo 30 za dobę.

Najpierw idziemy jeść, bośmy głodni. Tawerna jest znakomita, DSCN6148ładna, duża w morskim stylu i jedzenie w cenach przystępnych a jak ktoś chce to i drogo też może być. Bierzemy ćwiartkę kurczaka za 6 złotych, czyli tyle ile kosztuje ona na wagę w mieście. Do tego frytki, ziemniaczki opiekane i dwa barszcze. Jest fajnie, tylko niestety barszcze przychodzą razem z resztą jedzenia. Koleżanka co żyje zagranico i się zna, skrytykowałaby ostro. My jesteśmy drobnomieszczańscy i jedynie fakt ten zauważamy. Poza tym cieszymy się, bo przed posiłkiem przyszła miseczka czereśni. Szkodą jest jednak, że opłacony keczup jest maleńką porcyjką. Stanowczo za maleńką. Przy jednym z sąsiadujących stolików siedzą dwie młode panienki z opiekunami i śmieją się z nas, którzy się całujemy. Ale cóż robić, akurat w radiu leci ‚nasza’ piosenka. Przy innym stoliku siedzi duże towarzystwo typowych bywalców ośrodków z głośną blondyną.

Najedzeni i z pierwszymi objawami udaru zwiedzamy. Podziwiamy przystań i atrakcyjne ceny wynajmu sprzętu pływackiego (5 złotych za kajak i 10 za rower wodny), patrzymy na półgołe grubasy płci męskiej na promenadzie, widzimy świetlicę z animacjami dla dzieci, główny budynek, do którego przylega mający się otworzyć w lipcu 2013 bowling. Chyba się nie otworzy na czas.DSCN7035

Przechadzamy się po pomoście i między domkami, by poczuć klimat wypoczynkowiska. Czujemy. Mąż wspomina, bo był dwa razy na wywczasie. Opowiada, ale ja nie słucham bo udar ogarnia mnie całą.

Najważniejsze są zwierzęta. Słyszeliśmy, że są i oto są. Świnie różnobarwne, ptactwo najróżniejsze, króliki, kozy. Kozy zjadają kuchenne odpadki i dają mleko, więc Szarlota jest prawdopodobnie samowystarczalna w razie wojny. Nie mają te zwierzęta jednak za dobrze. Kozy żrą tylko to co im się zapoda, ani ździebełka trawy nie uświadczą. A my znamy kozę z Juszek i wiemy, że co jak co, ale akurat trawę to koza lubi. Wszystkie czarne świnie albo dopiero co powiły całą hałastrę wieprzków albo przechadzają się ciężko zapłodnione przez jednego knura. Do tego po ich zagrodzie biega jedna biała świnka, o której wiadomo, że gryzie. Nas nie ugryzie, bo jesteśmy za płotem, ale je zapewne kąsa jak żmijka. I każde ze zwierząt egzystuje w pełnym słońcu. Ani jedno drzewo nie rzuca im cienia. A w Szarlocie zawsze świeci słońce.

Jesteśmy w sumie zauroczeni miejscem, postanawiamy wrócić bez udaru za to z synkiem, żeby też popatrzył i zaznał atrakcji. Jeśli przyjadą do nas goście, też ich tam zabierzemy. Tak myślimy wówczas, czyli 7 lipca. Gdy wracamy do auteczka, wzdłuż płotu parkuje PEŁNO aut.d

Wracamy po tygodniu, znów w niedzielę. Znów bez synka, bo on zaznaje innych atrakcji. Jesteśmy lepiej przygotowani na udar. Zresztą jest pochmurnie, tylko w tej Szarlocie słońce wali jak szalone. Na luzie oglądamy koniki, które podobno są. Tak naprawdę nie oglądamy konika, lecz zagrodę dla niego. Koniki ukryte, gdyż ośrodek zarabia słono na ich pokazywaniu. Tuż za zagrodą czujemy smrodek obornika. Powinien być dalej, oznaczony. Od smrodku może rozboleć głowa. Idziemy jeść, bo wiemy, że kartofelki są smaczne i kosztują tylko 4 złote za 200 gramów. Jesteśmy przygotowani jak nigdy dotąd. Mamy w torbie własny keczup. Taniej i smaczniej! Mimo, że kupiliśmy tylko jedne kartofelki i tylko za 4 złote, dostajemy miseczkę-czekajkę czereśni. Podjadamy. Nagle zwalnia się sąsiedni stolik i bogaci wczasowicze porzucają prawe pełną miseczkę czereśni. Jesteśmy starzy i przygięci do ziemi chorobami, ale nie straciliśmy nic ze swej młodzieńczej spontaniczności. Wpadamy na ten sam pomysł jednocześnie. Mąż chwyta resztę naszych owoców w garść i przerzuca do tamtej prawie pełnej miseczki a następniec to nadpełnione naczyńko stawia na naszym spodeczku, zaś nasze puste na tamtym. Za 4 złote mamy podwójną czekajkę. I to w ostatniej chwili. 30 sekund później nadchodzi kelnerka celem sprzątnięcia stolika. Co ciekawe, przy jednym z innych stolików znów jest tamta blondyna i ja jestem przekonana, że ją znam. Mąż twierdzi, że to typowa wakacyjna blondyna, ale nie jest wcale typowa. Chwilę mi zajmuje, jednak rozum mój ogarnia, konstatuje i wypowiada: ona jest pielęgniarką z Gdańska i pobierała mi krew z glukozą. To wtedy, co było tak niemiło, że wylałam morze łez.

Opuszczamy ośrodek, bo widzieliśmy za płotem maliny i 3-osobową rodzinę zbierającą. Jeszcze nam wszystkie zbiorą. Szybko się jednak okazuje, że kicha, lipa! Te maliny słabe są. Różowią się po 3 kulki na owoc. Jeszcze smaku nie czuć, a już korzonek. Szarlota wciąż nas zachwyca. Wrócimy tam z synkiem na pewno.DSCN6145

Wracamy tego samego dnia, ale synek, zamiast być wycieczko-skłonny jest śpiący i chce spać. Parkujemy tylko pod płotem i idziemy okrążać jezioro podczas snu.

Kolejne podejście (zaledwie jeden dzień później) jest strikte rekreacyjne. Nie jemy nic. Wynajmujemy sprzęt pływający. I zonk! Podrożało. Kajaczek kosztuje 8 a rower 15. Zdzierstwo! We Wdzydzach rower kosztuje 10. Wybieramy więc łódź turystyczną na wiosła, bo kosztuje 10 i nie podrożała. Pani daje nam dwa uszkodzone wiosła. Po chwili zostają wymienione, ale czas z tymi trefnymi wlicza się do puli. Idzie nam słabo. Bosman się wymądrza, że nie wystarczy chcieć i lepiej na rower zmienić. Jakby dopłacił różnicę, to może byśmy i zmienili. Łódź ma jednak tę zaletę, że wiosłuje jedna osoba, a druga słusznie sobie odpoczywa. Zresztą po kilku minutach zaczyna iść dobrze i w tyle zostawiamy bosmana i jego głodne kawałki. Wypływamy na środek jeziora i zjadamy tam paczkę czipsów oraz całujemy się. Mąż ma na sobie spodnie w stylu żapan stajl, zwany DSCN6833także ‚jakiej pci’, które zmyślnie wystylizowała mu na ten styl żona, właścicielka kwiczącego z zaniedbania bloga szyciowego. Jesteśmy zadowoleni mimo iż jedno wiosło wiosłuje sprawniej niż drugie i to naprawdę. Ręce wiosłują równo, wiosła nierówno. Na pewno jeszcze wrócimy.

Po udanym kajakowaniu na Wdzydzach,  gdzie kajak kosztuje tyle co rower, czyli dyszkę, decydujemy się pokajakować w Szarlocie za 8 złotych. Minął dokładnie tydzień od ostatniej Szarloty. Zaopatrzeni w butelkę wody i portfelik opuszczamy auteczko i co? Zgadnijcie co. Jest poniedziałek po upalnym weekendzie. Świeci słońce, kwiaty pachną, wzdłuż płotu parkuje kilka aut. Otwieramy furteczkę, wita nas chłopiec, my witamy go. On nam mówi, że „od dziś wejściówka jest płatna, 5 złotych”. No z tyłka se to wyjęli. Przecież to nawet nie jest weekend. Zapewne przeżyli istny najazd ludzi z zewnątrz w upalną niedzielę i wyczuli żyłkę złota. Nie jesteśmy skąpi, oj nie, ale przepłacać nie będziemy. Jest dużo innych ośrodków, jest Kościerzyna z najlepszymi pizzerkami zamiast kajaczka. I jest niemalże tuż obok dużo większe jezioro z dwoma ośrodkami i my mamy gdzie pojechać i co badać. Jeśli wrócimy, to po sezonie.

DSCN6996

a

b

e

f

g

h

3 Responses to W Szarlocie zawsze świeci słońce

  1. Maurycy Teo says:

    Czyli do Szarloty w wolnym czasie nie pojedziemy? To nic, z Wami i tak zawsze jest fajnie (nie lubię tego słowa, ale w tym kontekście dobrze pasuje). Szama Szarlota, z opisu, brzmi obiecująco :). Trzeba będzie podjechać poza sezonem.

    Lubię czereśnie, ale nie kojarzą mi się z darmoszkowym szamaniem przed głównym daniem. Ja lubię jak mi w karczmie rzucą chleba i smalcu. Najlepiej jeszcze ogórka. Natomiast wiedzcie, że w jakiś sposób przyczyniliście się też do tego, że lubimy sobie spróbować barszczu w różnych restauracjach. Ja w ogóle lubię barszcz, ale teraz chętniej go zamawiam.

    A o Amerykańskiej Szarlocie to i ja wieki temu pisałem notkę. Jakby ktoś jeszcze nie widział, to zapraszam.

    • cytrynna says:

      Zaktualizowałam zapodany link. To mile, że można przeczytać wpis, który ma tyle lat. Nie każdy miał jakieś poglądy tyle lat temu. Ja nie miałam. Dysponowałam pstrem w głowie.
      Wciąż jest szansa, że obroty restauracji spadną i kuriozalny zakaz zostanie wycofany. My to zbadamy. Może można powiedzieć, że idzie się do restauracji, a iść nie tylko do restauracji? Wszak to dla ośrodka wielki strzał w stopę.
      Miło nam, że barszczujecie i kojarzycie to z nami. My aż tak nie barszczujemy, bo jesteśmy biedni. Czasem tylko jak jest jakaś okazja to idziemy do restauracji i bierzemy barszcz bo jest tani jak barszcz. Ogórki w smalcu znamy, ale ja smalcu bym kijem nie tknęła. Mamy teraz jarmark i można kupić pajdę ze smalcem za 7, a za dodatkowe 3 to i z ogórem.
      No i chciałam wstępnie zaproponować Wam turnus od 14 do 20 sierpnia. Jest to jedyny tak długi czas, z którym mój Mąż może nie pracować, a ja się z Mężem nie rozdzielę, nawet dla Was.

  2. Maurycy Teo says:

    Wow, dziękuję za podmianę lineczki, to bardzo miłe i niespodziewane, choć po Tobie można się wiele miłego spodziewać! Ja miałem poglądy, bo to było pisane właśnie już po seminarium. Tak naprawdę cały mój blog jest poglądowy, bo ja go założyłem jak miałem wakacje po seminarium, właśnie w 2005 roku w lipcu. Ale nie ma problemu, że ktoś wtedy nie miał.

    Dziękujemy za tak długi okres zaprosin, jednak niestety mamy bilet powrotny na autobus z Paryża na dzień 14 więc musielibyśmy się teleportować, a to raczej nie wchodzi w rachubę. Poresztą należy jechać po dzieci jak już wysiądziemy tego 15 w Warszawie no i tyle tego… Buuu… No bo potem to w okolicy weekendu moglibyśmy ewentualnie, ale nie wcześniej.

    Moja Żona też nie tyka smalcu. No to macie somfink in common. Somfink more :).

Dodaj komentarz