Stówka to prawie jak pocztówka

DSCN8388Oto wpis specjalnie dla menażera bloga. Nie jest wcale fikuśny, bo nawet ja nie wymyślę nic fajnego gdy nogi moje muszę bez przerwy drapać. A muszę gdyż pogryzło mnie bydło, czyli komary albo inne giezy. Cała fajność wpisu zawdzięczana będzie temu, że było fajnie. A fajnie było mimo odparzonej pupy dzidziusia. Przedłużyliśmy weekend gdyż niespodziewanie tata wyjeżdża nagle i w dobrym tonie było pobyć z rodzicami co nieco więcej. Ja oczywiście nie miałam przyobiecanych spań synka dla siebie i na swoje sprawy. Nie miałam też wieczorów na pisanie wpisów na blog, chociaż nie odbywało się moim kosztem nic lepszego.

Przede wszystkim chciałam niniejszym wykorzystać blog do nagłośnienia sprawy szalonej krowy z Lizaków. Lizaki są piękną wioseczką, dosyć nudną i mało obfitującą w atrakcje, ale malowniczą i można spędzić tam nawet pół dnia delektując się. Spędziliśmy tam czas z dzidziusiem. Odbyliśmy spacer w cieniu przez las, widzieliśmy dwa traktory, kurki, gąski, DSCN8574kamienie. Synek zrywał kwiatki i karmił nimi co popadło, ale nawet kura z kulawą nogą nie chciała jego kwiatków. Zignorowaliśmy psa, który szczekał. Na koniec wyprawy udaliśmy się na pastwisko, gdzie pasło się młode krowię. Synek jest ufny i cudowny więc zrywał kwiatki i podchodził z nimi do bydlęcia, ale ono było kiepskie i ignorowało uciekając głupkowato. W końcu postanowiło zwierzę zaszarżować jeszcze głupiej i ruszyło w szarżę oplatającą dziecięce nóżki. Było to wczoraj. Otarcia są do dziś. Na szczęście tylko otarcia, gdyż nasz mały Stasiu wywrócił się wdzięcznie na murawę ratując swoje zagrożone przez krowę życie. Bydlę chciało zabić nam synka poprzez oplecenie go łańcuchem! Synek zupełnie nie wiedział, co się dzieje, a mimo to dał sobie radę.

Później z kolei widzieliśmy sarnę od frontu i sarna to jest zwierzę szlachetne (ale nie widzieliśmy jej tyłu i nie wiemy, jaką ma pupę). Sarna jest subtelna, delikatna i NIKOMU nie zrobi krzywdy. Gdy ucieka, to skutecznie, a nie dla zamanifestowania faktu swojej ucieczki. Jest ciekawa i patrzy mądrze a nie głupio.DSCN8758 Zobaczyć sarnę od frontu to sama przyjemność. Zobaczenie sarny kontra zobaczenie krowy to jak frykas kontra przeżuty i wypluty kąsek. Porównanie zresztą pasuje, bo krowa przeżuwa jak nikt. Dziczyzna zaś jest rarytasem*. A ja po tamtych zdarzeniach nie wypiję już nigdy mleka od krowy, chyba że uhate albo zagotowane. I do krowy tez nie odejdę i krowy na tym stracą.

Wędrowaliśmy przez lasy i żywiliśmy się owocami leśnymi, czyli jagodami, poziomkami i malinami, a także biszkoptami z socjalistycznego i niezaopatrzonego sklepu w Grzybowie. Zjedliśmy prawdziwy polski obiad w dyskotece pod Łubianą, gdzie trafiliśmy przypadkiem. O dziwo jedzenie było smaczne, ale samo miejsce nocą prawdopodobnie zamienia się w mordownię i staje się świadkiem licznych gwałtów, gdyż była to prawdziwa wiejska dyskoteka jak w artykule z Newsweeka sprzed lat i jak w książce ‚Ono’, też sprzed lat.

Dzień wcześniej z kolei zostawiliśmy babci uśpione dziecię i udaliśmy się z dziadkiem na żaglówkę celem opłynięcia największej wyspy. Byłoby fajnie, ale nie wiedzieliśmy że zgłodniejemy i że jak będzie wiało, to zmarzniemy.

A jeszcze dzień wcześniej byliśmy w kajaczku na jeziorzeDSCN8967 i było ekstra. Nie ma dowodów, ze było ekstra, bo aparat został w auteczku w obawie przed zatopieniem. Pod koniec kajaczka przestało być ekstra, bo ten, kto siedział z przodu i wiosłował rzadziej, ale za to całą sobą i skuteczniej, doznał bólu zadka. Przy zadku pozostając, to skoro tylko wyszliśmy z kajaczka i poszliśmy jeść, zadzwoniono po nas, że umiera nam dziecko. Przypuszczano, że dziecko ma udar, pytano czy wezwać lekarza. Wzywano nas bezzwłocznie. Synek okazał się mieć zwykłe odparzenia, wywołane permanentną defekacją, którą z kolei wywołało wypuszczanie zaległej dwójki, której miało nie być. Ona już jest! Synek z obawie przed dotknięciem czerwonych genitaliów darł się tak, że aż drżały szyby w oknach i jego własna warga drgała. Dla nieobytego obserwatora takie drganie wargi może być trwożące. Zamiast siedzieć i patrzeć jak dziecko niknie w oczach, zabraliśmy je w las. Wówczas dziecko zrobiło nam ósmy tego dnia stolec, ja je odwiozłam do domu na kąpiel i dziecka już nie wypuszczono. Mąż asekuracyjnie został w głębi lasu i ja musiałam po niego pojechać choćby po to, by go przywieźć. Wykorzystaliśmy sytuację by pość na chwilę spaceru. Mąż, który kiedyś orientował się w lesie, a ostatnio tą orientację stracił i jeszcze nie jest tego faktu świadomy, poprowadził nas tak, że wbrew oczekiwaniom wylądowaliśmy w egzotycznej nigdy nieodwiedzanej DSCN8402wsi Szenajda. Gps w telefonie nie potrafił odnaleźć ani tej wsi ani celu, do którego zdążaliśmy. A zapadał już zmrok. Szczęściem wciąż popychaliśmy pusty wózek, w którym był kocyk do owinięcia się. Spytany o drogę pan nie bardzo zrozumiał i ostrzegł, że przed nami wiele kilometrów. Szliśmy w chłodzie i mroku rozświetlanym tylko przez pełnię i przypadkiem szczęśliwie na drodze, która miała być jedynie tranzytem w długiej wędrówce, po zaledwie 40 minutach marszu, spotkaliśmy nasze auteczko.

We Wdzydzach w niedzielę, gdy trwał jarmark wdzydzki i świecił upał, więc ludzi było mniej więcej tyle co na Papieżu w Pelplinie w 1999, na chodniku znaleźliśmy 100 złotych. Mąż miał duże opory przed podnoszeniem ich, ale ustaliliśmy, że jeśli staniemy nad nimi (czego zrobić nie mogliśmy, bo musieliśmy pędzić do dogorywającego dziecka, które zasnęło akurat gdy przyjechaliśmy), to szanse, że właściciel nas zagadnie o nie są znikome. DSCN8670Wysoce prawdopodobne było, że pieniądze znajdzie ktoś inny, komu akurat przydadzą się do piwa. Jeśli chodzi o okazje takie jak ta, to mój Mąż, niczego mu nie ujmując, jest frajerem:) Przekonałam drogiego Małżonka, że stówki nie zgubił ktoś, kto tylko stówkę miał, bo jedynej stówki nie miętosi się w gaciach, lecz szanuje. Nie zgubiło ich też dziecko, dla którego byłby to majątek, bo dzieci raczej korzystają z mniejszych nominałów. I nie zgubił tego ktoś, kto właśnie szedł nakarmić biednych. Były to pieniądze na imprezę, więc przeznaczyliśmy je na najlepszą imprezę jaką znamy- wsparliśmy nasz lokalny Caritas. Przelew już poszedł, więc gdyby właściciel stówki z Wdzydz chciał ją odzyskać, to polecam zwrócenie się bezpośrednio do Caritasu.

A Mąż, który bywa frajerem, został dziś obdarowany dwiema koszulami, które go wyrażają. Fajniejsza z nich jest firmy ‚shiteshirts’, co nie jest za ładną nazwą dla firmy. Co gorsza, nie za ładna nazwa widnieje tuż nad kieszonką, ale ja troszeczkę umiem szyć i wszyję mu tam chusteczkę, do tej kieszonki, żeby wystawała. Wszak jesteśmy minimalistami i nie potrzebujemy lansować marek. DSCN8255Przy okazji przymierzania koszuli stała się dość przykra rzecz, bo nagle zajechało psią kupą. Mąż twierdzi, że to woreczek śmieci przygotowany do wyniesienia (zawierający pieluszkę) ciekł i on Mąż, zgodnie z poleceniem, użył szmaty i wytarł. Wytarł tak, że została jeszcze większa kałuża i ja tę kałużę oraz kapciuszki nasze starannie umyłam, ale źródło zapachu pozostaje tajemnicze i intensywne i ja osobiście podejrzewam koszulę. Możliwe jednak, że to laptop jest interaktywny 7D.

EDIT: Laptop jest niewinny i koszula nawet jest niewinna. A najbardziej niewinne jest dziecko, które spało smacznie. Ja obrobiłam w życiu co najmniej 2000 zadefekowanych pieluch i nie wiem jak mogłam podejrzewać pieluszkę własnego dziecka. W zasadzie i Mąż jest niewinny, chociaż to on poczuł i rozniósł wszędzie. Winna jest MOZZARELLA. Leżała od miesiąca w lodówce przeterminowana i wczoraj wyrzuciłam nabrzmiałą od fermentu a ona popuściła cuchnącą nutę.

W naszym auteczku zaś jest nowiutki kaseciak. Działa, odtwarza kasety, uruchamia się zawsze na minimalnej głośności i gaśnie wraz z gasnącym silnikiem. Kosztował nas 33 złote, co jest dużym komfortem dla portfela w tym miesiącu. Chcieliśmy mieć odtwarzacz cd, ale nie potrafiłam wyjąć radia, ja Cytrynna sierotka.

*My oczywiście nie zjedlibyśmy sarenki i to nie z pobudek ekonomicznych.

DSCN8865

DSCN8527