Ursus znaczy niedźwiedź
2013/07/03 15 Komentarzy
Jako Cytrynna mam dużo obowiązków i mało praw, ale staram się nie narzekać. Mam w końcu blog Cytrynny, który uwielbiam. Już myślałam, że jestem wolna i po mało obfitującym we wpisy czerwcu potrafię się od wpisów powstrzymać, ale jednak nie potrafię. Przypomina mi o tym subtelnie i nie krępując mojej wolności Mąż, który komentuje stare wpisy jak gdyby nigdy nic i wywołuje chęć tworzenia nowych bez władczych sugestii, które przecież mógłby stosować.
Jednym z moich licznych obowiązków jest bycie szoferem Męża. W niedzielę byłam nawet szoferem Męża, Staszka i dwóch kumpli. Pierwszy raz wiozłam tyle chłopa i udało mi się nie popełnić ani jednego błędu, który by mnie zdyskredytował. Najgorzej wiozło się Męża, który zasiadł z tyłu pośrodku i uniemożliwiał wyprzedzanie, gdyż zasłaniał sobą całą szybę. Mimo zaplanowanego na rano wyjazdu, wyruszyliśmy o 13:30, gdyż kumple się grzebały. Mąż nie docenił wcale, że ja to jednak jestem szybka w kontraście. Przymknął na nich oko nie doceniając mnie! Kumple są fotografem i reżyserem, więc mojej nowej sukience, która wcale nie miała powstać*, dostała się mini-sesja i to taka, jakiej Mąż by nie zrobił, bo Mąż robi zdjęcia jak leci a ja muszę odrzucać najgorsze. Niestety, podczas drugiego zakładania celem miecia fajnych fot na rowerze wodnym w sukience poszedł zamek. Poszedł i już go nie ma. A był to drugi zamek, który miała, bo pierwszy był zupełnie kiepski i za tani i się nie nadał.
Innym moim obowiązkiem jest zbieranie poziomek, gdy Mąż ma na to akurat ochotę. Akurat miał i akurat dopisała pogoda. Niebo chmurzyło się w poniedziałek przez dzień cały i groziło wyładowaniami, ale nie spadła ani kropla niczego. Przez bite dwie godziny zapełnialiśmy słoiki w okopach przy drodze. Nikt nie musiał martwic się o synka, gdyż on był z dziadkami i było mu dobrze. Potem wróciliśmy do domu i synek dostał obiad, po czym poszedł z nami na spacer by zasnąć. Buntował się bardzo, bo my oznaczamy atrakcje i zasypiać przy nas to strzał we własną stopę. Mimo to raczył przespać godzinę, podczas której pokłóciliśmy się śmiertelnie i pogodziliśmy warunkowo. Kłócimy się jak zwykle i jak każdy- o ulubione sposoby spędzania wolnego czasu. Wiem z autopsji prawie własnej, że jest to możliwa przyczyna rozpadów związków. Więc poświęcam się, bo związek ze mną jest fajny. Ale czasem dochodzi do przegięć. Po całym dniu zbierania poziomek i leżenia w rowie, z jedną tylko herbatą i to o poranku i to nieulubioną, bo ulubiona się skończyła, każe mi się iść na spacer a podczas tego spaceru omawiać, co będziemy robili dalej, by dzień był super. A wiadomo, że nie będzie super, bo niebo całe zachmurzone i na pewno lunie lada chwila! Tego było za wiele nawet dla kogoś tak skłonnego do poświęceń jak ja. Zatem zbuntowałam się i odmówiłam. Wówczas grożono mi tym co zwykle ostatnio. Mianowicie Mąż, który pracuje 70 godzin w tygodniu (!) i siedzi w zamknięciu cały tydzień chce mieć weekendy rozrywkowe, bo inaczej goni w piętkę i nie daje rady. A ja akurat lubię siedzieć w zamknięciu i lubię domatorstwo i kanapę i nawet film, a na pewno samodzielnie czytaną książkę. I sama mam co robić. Ale bym
się poświęciła, bo wiadomo jaka jestem. Tyle, że on z całą pełnią chamstwa pyta co dalej i grozi, że dogoni piętkę. Już nawet zawracaliśmy do domu, kiedy udało się jakimś przypadkiem jemu zrozumieć mnie i zaoferować konsensus. Zrozumiał i odkrył, że ja potrzebuję jedynie ciepła i czułości i że gdy zrezygnuje z chamstwa, to może mu być fajnie. Od tego czasu był milszy i daliśmy radę spędzić ze sobą resztę dnia i nawet popływać rowerem wodnym po jeziorze, bo w końcu się odrobinkę przejaśniło. Pływaliśmy dla odmiany sami, gdyż synek miał atrakcje zapewnione przez dziadków.
Jeszcze innym moim obowiązkiem jest obrabianie owoców do słoików. Poziomki trafiły do słoików dzisiaj przy walnej pomocy Męża, który wrócił wcześniej. Mąż wyparzył słoiki i odbierał zakręcone by ustawić je do góry denkami na ścierce. Miał tak mnóstwo pracy, że zmęczył się i poszedł spać. To, że ja nie śpię, spowodowane jest tym, że idę spać do synka, który tylko na to czeka i dzięki temu mogę teraz oto siedzieć w kuchni i dbać o blog Cytrynny.
Oprócz dbania o blog oglądam też mieszkania. Istnieje jedno fajne w całym mieście, ale jest na trzecim piętrze a to nie wiadomo, czy nie za wysoko i czy dam radę wszystkie dzieci wnieść. Nigdy nie mieszkałam tak wysoko. Jeszcze w zeszłym tygodniu istniało inne nie najgorsze i już prawie było nasze, ale poszło w cudze ręce, gdyż były to bogatsze ręce.
Pisałam już raz o Ursusie, ale nie wiedziałam wówczas, jak bardzo bliskim stworzeniem Ursus jest. Otóż w niedzielę na poboczu leżało zwierzątko z pasiastym ogonem i znów musieliśmy się kłócić, a przynajmniej spierać, czy był to szop pracz, jak twierdziłam ja, czy może zwykły kot, jak to rację miał Mąż. Pasiasty ogon wskazywałby na szopa, ale zwierzątko było chude i zwykłe. Przy okazji czytania artykułu o szopie celem weryfikacji natknęliśmy się na informację, że szop jest ursusem i że poniekąd jest misiem jako i ja jestę misię. Skądinąd szop jest bardzo interesujący i ma nawet kość prącia.
*Nie miała powstać, gdyż po pierwsze mam listę rzeczy do szycia wedle priorytetu i są na niej nie tylko sukienki i nie tylko dla mnie a po drugie nie miałam na nią materiału. Materiał wpadł przypadkiem, a lista poszła wówczas się gonić. Za szycie poza harmonogramem spotkała mnie słuszna kara.
Najnowsze komcie