Życzliwie czy złośliwie?

Nie wiem kogo mogłaby interesować pisanina ocierająca się o grafomanię, a dotycząca czyichś wyjazdów wakacyjnych, ale dotarły do mnie liczne głosy, że pisanina takowa na temat naszych wyjazdów miałaby duże wzięcie. Mimo naprawdę obfitej ilości takich głosów, pozostałam sceptyczna. Ostatecznie nie opisałam do końca wakacji zeszłorocznych, nie napisałam ani słowa o wiosno-lecie spędzonym na Kaszubach, nikogo nie męczyłam szczegółami dotyczącymi okrążania jezior i posiłków zjadanych wraz z dziećmi w lepszych i gorszych restauracjach. Nie pisałam o kłótniach rodzeństwa ani też o jakości życia z trzecim dzieckiem, która to jakość spadła znacznie z powodu spadku na ilości i jakości snu oraz z powodu ścisku w samochodzie. A o ile trzecie dziecko sypia już lepiej i zapewne lada dzień zacznie przesypiać 10 godzin bez pobudki, to miejsca w samochodzie nie przybędzie. Tym sprytnym zdaniem udało mi się przemycić do niniejszego wpisu temat auta i chociaż zapewne liczycie na jakieś pikantne szczegóły dotyczące przyswajania marchewki przez córkę, ja jak zwykle opowiem Wam o Lanosie.

Gdy urodziłam córkę, ona zażądała by wozić ją na przednim siedzeniu. Był to sprawiedliwy podział. Dziewczyny jechały z przodu, chłopaki z tyłu, przy czym Mąż też został zakwalifikowany jako chłopak i siedział pośrodku tyłu zasłaniając mi widok przez szybę. Mi było niekomfortowo, a i jemu niewygodnie bo się na tym środku nie mieścił. Dyskutowaliśmy czy by auto zmienić czy nie, ale jednak swojego rzęcha bardzo lubimy, a on nam dobrze służy. Mąż zapewniał, że się przemęczy a na wakacje udamy się na raty, czyli zostawimy jednego z synów dziadkom i Mąż wróci po niego pociągiem. Bo nie puściłby mnie Mąż w Polskę samej z dziećmi gdyż jestem piratem drogowym i mogłabym nie dojechać lub złapać kilka mandatów z fotoradarów. W czerwcu obejrzeliśmy jedną cytrynę, która by nas miała pomieścić i nasze bagaże też, ale nie nadawała się ta cytryna. W lipcu cytryn nie oglądaliśmy, bo nasze auto stało u mechanika przez dwa tygodnie. Należy nadmienić, że nie był to nasz stały mechanik, lecz inny, który nie potraktował Lanosa dobrze. W miejscu, w którym w chwili pozostawienia auta była rdza, w chwili odbioru była już dziura. Auto wróciło do nas 22 lipca i było już za późno by myśleć o czymś nowym, bo nie oswoilibyśmy się z tym nowym przed zaplanowaną na 7 sierpnia podróżą.

Postanowiliśmy, że udamy się na wakacje Lanosem, ale nie na raty, bo to droga opcja. Na raty pojechały bagaże. To znaczy większość bagażu pojechała z nami, a reszta pojechała do paczkomatu w Kłodzku. Opcja tańsza niż bagażnik dachowy. Na wakacjach jesteśmy na Dolnym Śląsku i gdybyśmy pomyśleli lepiej, to bagaże mogłyby do nas dotrzeć dopiero po tygodniu wysłane przez życzliwą osobę, gdyż wcześniej się nie przydały, a musieliśmy je przewieźć spod Kłodzka pod Jelenią Górę na kolanach Męża, który poskąpił na ponowne przesłanie ich paczkomatem. Zapewne jest to moment, w którym niektórzy z Was wzdychają, że też nigdy na to nie wpadli (na przesyłanie bagaży do paczkomatu), a inni stukają się w głowę jak rodzina pięcioosobowa może jechać na wakacje 18-letnim rzęchem i jakie to z naszej strony nieodpowiedzialne. Otóż jest to z naszej strony jeszcze bardziej nieodpowiedzialne, bo pewnie nie uwierzycie, ale jeździ nas sześciu. Tym szóstym towarzyszem podróży jest Opatrzność! W nowym aucie zapewnimy Opatrzności honorowe miejsce na własnym fotelu, bo jesteśmy Jej bardziej wdzięczni niż naszemu ubezpieczeniu assistance.

Jeśli chodzi o assistance to kupiliśmy ubezpieczenie na lawetę i noclegi w podróży w razie awarii auta żeby się awarią nie martwić. Byliśmy zaradni. Przezorni i przygotowani na każdy żywioł. Mamy też przeterminowaną gaśnicę, porządny lewarek, pompkę z manometrem i teleskopowy klucz do kół, który się już wyrobił. Znamy swoje auto i wiemy, co może mu dolegać. Przez chwilę chcieliśmy pożyczyć nowsze auto od mamy, ale to byłoby szalone i nierozważne, bo auto mamy jest mniejsze oraz my go nie znamy i nie wiemy co może mu dolegać.

Wiem, że nikogo nie obchodzi jak jechaliśmy autostradą. Zresztą dla nas to też już nie taka pierwszyzna jak rok temu. Ale każdy się zainteresuje jak to się stało, że w sobotę po 16-tej szukaliśmy wulkanizacji. Czy niczego nas nie nauczyła styczniowa przygoda? Tym razem ktoś nam podrzucił pinezkę. Raczej złośliwie niż życzliwie. Nie było fajerwerków, huku, petardy, nie zarzuciło nas ani nie wypadliśmy z drogi. Usłyszeliśmy dziwny dźwięk (uciekającego powietrza), zatrzymaliśmy się i zobaczyliśmy sflaczałe koło. Zajechaliśmy na parking pod sklepem, sprawdziliśmy autobusy- jeździły stamtąd trzy różne i to wcale nierzadko jak na sobotę, więc od razu poczuliśmy się pewniej. Nie chcieliśmy korzystać z assistance, bo chociaż je kupiliśmy, nie wierzymy w ubezpieczenia. Poszukaliśmy w googlach wulkanizacji, zadzwoniłam i opowiedziałam naszą smutną historię a oni spytali o markę i rocznik samochodu i wówczas powiedzieli, że wprawdzie nie mają opony w odpowiednim rozmiarze, ale przyjadą i pomogą. Zupełnie jakby to, że Lanos ich przekonało. Żeby udać bardziej ogarniętych niż naprawdę jesteśmy, wykorzystaliśmy czas do przyjazdu panów na poluzowanie śrub mocujących koło. Mąż skakał po wyrobionym kluczu teleskopowym i jego skuteczność wyniosła 75%. Niestety po trzeciej śrubie klucz się zużył.

Panowie mechanicy przyjechali po 20 minutach, zmienili koło na odpowiednie dojazdowe, pokazali pinezkę w naszej oponie i kazali jechać za sobą na warsztat. Jechaliśmy przez całe miasto, co oznacza, że oni też jechali do nas przez całe miasto. Powiedzieli nam także, że nieopodal wpadła w kłopoty jedna piosenkarka, której życie niegdyś było snem. To też budujące, bo piosenkarka miała samochód ze sto razy droższy od naszego a być może nawet jest lepszym kierowcą ode mnie. Warsztat był bardzo miłym miejscem, w którym udzielono nam pomocy, zmieniono oba tylne koła i skasowano jak od biednych czyli 150 złotych. Cała operacja, wraz z powrotem na miejsce awarii zajęła dwie godziny. Warsztat wzbudził w nas tyle zaufania, że umówiliśmy się na poniedziałek na wymianę sprężyn. Jeśli bywacie w Jeleniej Górze, to wiedzcie, że chodzi o warsztat znajdujący się na Wolności 299.

W kolejnym odcinku opowiem Wam jak chodzić po Górach Stołowych, jak jeść lody z dziećmi, gdzie spać w Górach Stołowych, ile par spodni zapakować dla trzylatka na trzy tygodnie, gdzie zjeść najlepsze lody w Kotlinie Kłodzkiej, jak zwiedzić Hutę Szkła za pół ceny,  a także jak kłaść dzieci spać by się nie kopały nawzajem, jak odpieluchować trzylatka podczas wakacji poza domem, co daje Karta Dużej Rodziny, oraz dlaczego w Czechach nie ma Czechów i wiele, wiele innych.  O ile następny odcinek nastąpi, bo ja wolę jednak wieczorem leżeć i czytać niż siedzieć i pisać.

 

2 Responses to Życzliwie czy złośliwie?

  1. EM says:

    Wy to macie przygod! a jak fajnie opisane 🙂

  2. Pingback: Krótka historia przemijania | Świat misiów, stworzeń i pobratyŃców

Dodaj odpowiedź do EM Anuluj pisanie odpowiedzi