Powrót taty

Nie pobyliśmy wiele w domu tej jesieni, a już czas odjeżdżać. Siedzimy przy dużym stole odziedziczonym po bogatej cioci, która kupiła sobie nowy, droższy. Jest to stół z tradycjami niczym u Borejków, bo kiedyś ten stół należał do moich rodziców i miał biały blat, na nowym drewnianym blacie przed jego montażem układaliśmy kiedyś wraz z kuzynostwem i mamami dwutysięczne puzzle przestawiające Florencję, a na właściwym blacie ciocia nauczyła się gotować oraz dorobiła swego majątku. Teraz szczęście przynosi on naszej rodzinie (ale dopiero niesie i jest gdzieś w drodze). Stół do pracy jest idealny, ale dochodzący z dołu dźwięk telewizora i zza ściany- głos radia już nie. I tak będzie przez nadchodzące 4 miesiące. Tak, to przyjechał tata. Tata nie jest oczywiście zły, ale nieco przygłuchy. Przy okazji dostaliśmy pozwolenie na wstawienie dodatkowej półki na nasze pluszanki na walącym się stropie.

Stasio bardzo dziadkiem uradowane. Żwawo wdrapywało się po schodach raz po raz wspierane przez nestora. Ćwiczyło się w tej sztuce już od dawna, miało swoje wzloty i upadki, ale dziś odbyło oficjalny debiut i zaskoczyło publiczność odniesionym sukcesem.

Poprzedzającej nocy dziecko kaszlało, również raz po raz,aż zaznałam bezsenności ze zgryzoty. O zdrowie jego się nie martwię, wszak oddałam Stasiaczkowi, co miałam najlepsze aż się sama wyjałowiłam. Innymi słowy, odporność wyssał syn z mlekiem z matki. Kaszel jednak jest symbolem-wytrychem. Może oznaczać cokolwiek, od zakrztuszenia aż po agonie gruźliczą, a dla podlegających właśnie inspekcji rodziców oznacza przede wszystkim kłopoty. Dzień jednak cały minął bez jednego kaszlnięcia. Duże kłopoty można uznać za tymczasowo zażegnane.

 Dla wielbicieli serialu o gubiącej się Tonce- została odnaleziona dziś tuż przed zmrokiem. Wybraliśmy się do lasu z dziadkami. Oni szli powoli z wózkiem, a my pędziliśmy naprzód oczekując, że odnajdziemy zgubę w miejscu ostatniego wczorajszego postoju. Nie odnalazłszy, zagłębialiśmy się dalej w las obserwując pobocza, aż w lesie zupełnie zabrakło widoczności. Wtedy zadzwonili dziadkowie, że mają. Znaleźli autko na środku drogi wklepane w grunt przez jeden z przejeżdżających samochodów. Podobno całe jest zapiaszczone i nie wiadomo czy nie popękało. Żeby zdobyć TEN model na allegro, trzeba kupić cały zestaw złożony z 3 lub 4. kto nie ufa zakupom w internecie, dla tego zabawka jest szczególnie cenna, gdyż „w sklepie się kończą i już nie będzie”. Niczym za komuny.

 

 

 

Wózek w wielkim mieście

Wyprawa do Oliwy. Upał nieziemski. Mama ubrana nie całkiem stosownie do pogody, lecz przyzwoicie. Dobrze, że jest tylko dewotką, a nie kobietą muzułmańską. Butelki, ubranka na zmianę, woda w termosie, mleko. Na wózku suszą się spodenki, co nie wyschły na czas. Mama z wielkim plecakiem, który nie wchodzi na podwozie wózka, a nijak nie pasuje do sukienki i przez który plecy zaraz będą mokre. Wytaczamy się z klatki- wózek w jednej ręce, Stasio w drugiej. Mama montuje parasolkę antysłoneczną z filtrami, dziecko dostaje dyżurną zabawkę w rękę,  jednak zdejmujemy buciki. Możemy jechać. Najkrótsza droga na dworzec. Ups, zły wybór. Najkrótsza droga prowadzi przez tunel a z tunelu nie ma windy z górę. Nadkładamy kawałek drogi i idziemy trasą lądową. Zakup biletów? Jedna z kas znajduje się w tunelu, druga zaś ma zbyt wąskie drzwi, by do niej wjechać. Ale proszę bardzo- jest biletomat. Doświadczona mama już wie, że ulga dla studenta wynosi 51%, a nie 49 i że dla dziecka kupuje się bilet zerowy. Raz nie wiedziała i płaciła frycowe za drugi bilet u konduktora. Jest 10:44 i właśnie mruga lampka zwiastująca odjazd najbliższego pociągu z peronu czwartego. Doskonale, na tym właśnie jesteśmy. Parę sekund później możemy zaobserwować odjazd pociągu z peronu piątego. Lampka dla niego nie migała, ale czy miganie lampki musi coś oznaczać? Czekamy na peronie, aż otworzą się drzwi naszej kolejki. Mama bierze wózek w obie ręce i jakoś wskakuje. Z wysiadaniem będzie gorzej, ale nie czas się tym martwić. Dużo wolnych miejsc, więc zajmujemy całą „czwórkę” dla siebie. Pani z oddali się uśmiecha, dziecko pije mleko, jedziemy. Widoki przewijają się w oknie jak w telewizorze. Kwadrans później wysiadamy. Jakiś bardzo miły pan pyta, czy pomóc wyciągnąć wózek. Korzystamy skwapliwie. Jedziemy do windy. Niespodzianka- winda nie działa, zablokowana między piętrami. Mama się rozgląda, ale sąsiedni peron, na który jakoś by się po torach przeszło należy do PKP, nie zaś do SKM i w ogóle windy nie ma. Cóż robić? Na schodach nie ma też szyn do zjazdu. Zatem Stasio pod pachę a wózek za sobą- niech się obija. Mama się pochyla i już ma rozpasać dziecię, kiedy jakiś starszy pan się oferuje, że pomoże. Bierzemy z dwóch stron i schodzimy bokiem. Na dole majstrowie naprawiają windę, przynajmniej tyle. Pan pomocnik ucieka zanim mama podziękuje. Mama jeszcze przez kilka minut się rozpływa oddalając się, bo pierwszy raz spotkała się z pomocą, a jeździ przecież niemało.