Sarny nadal mają białe pupy

DSCN5821Spędziliśmy dziś cały dzień na dworze i przyszło nam wracać o zmroku. Wracanie o zmroku miało tę zaletę, że grasowały sarny i jedną z nich udało nam się sczapić (oklaski dla refleksu i spostrzegawczości naszego kierowcy). Efekty spotkania są takie, że mamy nowe sarnie zdjęcia i wiemy, że mimo wiosny, sarny zachowały białe pupy. Być może zatem pupy saren są białe nie tylko zimą, albo sarny wiedzą, że to nie koniec zimy. W lasach leżą roztopy i gdzieniegdzie jest ciężko. Gdybyśmy nie mieli terenowego auta, to nie wiadomo, czy mogłabym teraz do Was pisać.

Przy okazji wyjaśniło się, że Mąż raczej nie jest jaszczurką, bo wygląda zgoła inaczej. Obecność jaszczurki, która pod wpływem wydzielanego przez Męża ciepła gazowała, świadczy jednoznacznie o wiośnie. Jej gazowanie pod wpływem ciepła mojego własnego Męża stawia jednak pod znakiem zapytania, czy mimo wszystko nie jest on aby jaszczurką.

A ja odkopałam dziś z szafy moją bluzę sprzed lat (tą, w której całowałam się po raz pierwszy), zażyłam rano energetyzujący żeń-szeń  i przez cały dzień czułam się młodo i szczęśliwie. Możecie porównać sobie Cytrynnę sprzed lat, która nie może przestać się uśmiechać z Cytrynną, która się w ogóle nie zmienia.

Jutro, jeśli pod wpływem porannego wstania i powrotu do przytłaczającego miasta, nie poczuję się bardzo stara, zrobię wpis trochę bardziej o synku, jego interakcjach ze zwierzętami i o tym, czy ktoś go lubi. DSC02437

DSCN5439

Sarny mają białe pupy

DSCN3619Spędziliśmy uroczą Wielkanoc w turbo rodzinnym gronie. U nas zawsze jest uroczo. Czasem niestety tak uroczo, że aż trudno wytrzymać.

W sobotę wyruszyliśmy niespieszenie do domu na wsi, gdzie już czekały i grzały nasze kobiety. Właśnie to, że nie jechaliśmy do pustego domu, który należałoby  rozgrzać było przyczyną niespieszności. W drodze jedliśmy kiełbaski i piliśmy barszcz oraz fotografowaliśmy sukienkę na konkurs, czemu poświęcę odrębny wpis. Staszek lulał w samochodzie niczym ktoś kto nie lubi barszczu, a my mieliśmy go na widoku i nasłuchu, lecz na czas sesji zbudził się, gdyż jest rozsądny i lubi eksplorować tereny, a w zajeździe akurat były tereny odpowiednie- śnieżne, schodowe, drzwi do macania, krzaczki też do macania- taki dzieciaczkowy raj. W dniu dzisiejszym z kolei babcia opowiedziała historyjkę o facecie, który zostawił dziecko w samochodzie i płakało i razem z psem płakało i o mało nie umarło i facetowi zabrano prawo jazdy. Nie przypuszczam, by i babcia miała okazać się cichą czytelniczką bloga Cytrynny, stąd być może historyjka była prawdziwa i opowiedziana przypadkiem. DSCN3113Sposób opowiedzenia i pomieszania z poplątaniem wskazywałyby jednak na próbę dydaktyki. Nasze szanowne panie próbują dydaktyczyć ile wlezie i praktycznie bez przerw, stąd rzadko miewamy atmosferę przyjazną, ale jesteśmy kochającą się rodziną, a rodziny spędzają święta razem.

Po drodze zakopaliśmy się na środku leśnego skrzyżowania, na którym znaleźliśmy się w celach rekreacyjnych. Mieliśmy łopatkę i Mąż kopał. Staszek chodził i zazdrościł, więc otworzyłam paczkę z wiaderkiem i łopatką, które mu kupiliśmy i podarowałam łopatkę przed czasem żeby przydał się jak potrafi.

DSCN3277Trudno było, ale wywalczyliśmy opiekę dla naszego syneczka na sobotni wieczór byśmy mogli pojechać do pobliskiego miasta na Wigilię Paschalną. Gdy o 19:40 wyruszaliśmy, nawet nam się nie śniło, że nie dojedziemy, gdyż dzień ten już dostatecznie zaobfitował w przeżycia. Wyruszyliśmy. Górka, która prowadzi do drogi wiejskiej pokryta była śniegiem, takim świeżym albo i nieświeżym. Był jaki był. Jeszcze puszysty, ale tajemniczy. Skrywał pod sobą warstwę lodu jak to na górkach bywa gdy raz jest na plus a raz na minus. Samochód rozpoczął taniec po drodze. Rzucało nami z lewa na prawo i jeszcze raz z prawa na lewo. Już już myślałam, że złapię przyczepność i pokonam trudności, ale nie. Nie mogłam skręcić, zmienić trajektorii, ani nawet ruszyć naprzód. Nic nie mogłam. Koła kręciły się na lodzie bezradnie. Mąż, który jest kierowcą niedzielnymDSCN3499 i uchodzi za eksperta z Niemiec*, nawet w kwestii prowadzenia samochodu, zaoferował, że może on. Ostatecznie jednak lód nas pokonał. Pozbyliśmy się wszelkich zahamowań i skręciwszy koła pozwoliliśmy się zaryć kuperkowi Lanosa w hałdę śniegu aby nie stoczył się zupełnie. Sąsiedzi na dole mają kamienną bramę.

Udaliśmy się z wizytą towarzyską do wspomnianych sąsiadów. Chcieliśmy im złożyć życzenia i mimochodem ostrzec, że nasze auto tarasuje drogę na wypadek gdyby akurat w nocy gdzieś jechali bez świateł. Mają lepszy samochód od naszego (tak, to jest możliwe, przynajmniej technicznie) i mogliby zmiażdżyć zieloniutkiego. Sąsiedzi nas zatrzymali i gawędziliśmy, aż zbliżyła się dwudziesta pierwsza, czyli godzina Wigilii Paschalnej w naszym wiejskim nieogrzewanym kościółku. Wróciliśmy do domu po stołeczki, a z sąsiadami umówiliśmy się na po Mszy.

DSCN3171Wiejska parafia wzbogaciła się o nową panią śpiewającą i mimo moich preferencji w kierunku śpiewu męskiego muszę pochwalić i przyznać, że jest bardzo fajnie i nieporównywalnie lepiej niż było.

Nasze auteczko ma miejsce na hak holowniczy tylko z tyłu. Sąsiad się zaoferował, że pomoże nam swoim dużym autem i ja cały czas myślałam i martwiłam się, jak będzie wyglądało ściąganie nas na dół i co to da jeśli z powrotem ugrzęźniemy podczas podjazdu w górę. Mąż w ogóle nie chciał nadużywać sąsiada i planował, że rano odkopiemy samochód i w razie potrzeby skujemy lub zapiaszczymy cały lód.

DSCN3394Sąsiad uratował sytuację i moją potencjalnie nieprzespaną noc. Przez czas Mszy mróz doszedł i zamroził nam auteczko w hałdzie na dobre. Sąsiad wypychał fachowo (nie to co ja), Mąż pomagał, a mnie kazano zasiąść za kierownicą jako słabeuszowi, ale to i tak nic nie dawało. Następnie sąsiad zaświecił na przód od dołu i ujrzał miejsce wprawdzie nie na hak, lecz zdatne do zaczepienia linki. Zjechał więc swoim czterokołowo-napędowym autem na dół, zawrócił, minął nas (po zboczu) i zatrzymał się tak, by liny starczyło. Zaczepił u nas i u siebie, poinstruował co czynić i ruszył. Akcja trwała krótko, a ja podobno byłam dobra, bo zebrałam pochwały za brak szarpnięć. Nasz zielony samochód spędził noc na górce. Przed akcją miałam ogromną DSCN3626ochotę spytać, czy bym nie mogła wraz z sąsiadem podjechać tych 30 metrów pod górkę jego ekskluzywnym samochodem, ale nie odważyłam się. Poszliśmy wraz z Mężem pieszo ślizgając się po lodzie. To było tylko 30 metrów.

W Niedzielę dla odmiany wyruszyliśmy do mojej rodziny. Drogi były suche i puste i można było szarżować. Pędziłam głównie środkiem, gdyż taka jazda pozwalała wymijać dziury, liczne dziury! Zawrotna prędkość nie przeszkodziła mi jednak w patrzeniu szerzej niż trzeba. Ujrzałam sarny i zatrzymałam się, aby mój pilot mógł je sfocić i sfilmować. Kierowcy jadący za mną (tak, byłam tak szybka, że byłam czołem kolumny) nie skorzystali i po chwili konsternacji wyminęli. Mogli wymijać od razu, gdyż drogi były puste. A jednak się wahali. My bardzo chcielibyśmy zobaczyć na żywo jenota, ale one nie przebiegają drogi zielonym Lanosom.DSCN3064

U rodziny jak to u rodziny- rodzinnie. Były dwa koty i Staszek na nie leciał. Pieścił je ruchem szarpania krat. I szukał ich pod kanapą. Ofiarą pieszczot został jego anioł stróż (wiadomo kto). Były i schody i Staszek po nich latał. W jedną stronę. W drugą jeszcze nie bardzo sam potrafi i nie bardzo powinien. W tą pierwszą tez trzeba za nim podążać. Osobą, która sprowadzała go do właściwego poziomu i użyczała po temu swoich rąk byłam oczywiście ja. W domu na wsi też mamy schody. Staszek uwielbia schody odkąd ich spróbował w wieku 10 miesięcy. Dopóki mi się dzieci nie odchowają, zamierzam nie mieć schodów we własnym domu. A chciałabym mieć własny dom wcześniej. Najlepiej z pięterkiem. I stryszkiem. Gdy wróciliśmy, okazało się, że przywieźliśmy Staszka ze spoconą główką. Biedny taki był. Nie dość że biedny, to jeszcze go zbesztano, że nie wołał o pomoc gdy mu się główka pociła. Nie mógł wołać, bo spał. A główka pociła się.

DSCN3059Wieczorem przeczytałam, że Lolince doskwiera zima i pomyślałam, że u nas już roztopy, że ładnie, sucho (przynajmniej na drogach i chodnikach) i fajnie, bo dni długie. Poranek zweryfikował te miłe myśli ujemnie. W nocy spadł nowy śnieg! Zaplanowane na ten dzień kolejne 100 z hakiem kilometrów i wizyta techniczna u mojej mamy stanęły pod znakiem zapytania. A jednak nasze słowo jest więcej warte niż jakiś tam śnieg.

Po Mszy nie odbył się prawie żaden spacer, gdyż mimo siedzenia przy najcieplejszej (graniczącej z zakrystią) ścianie, wymarzliśmy. Wyruszyliśmy w pospiechu po pospiesznym obiedzie (Staszek się nie spieszył, on jadł jak chciał). Drogi, jak to zwykle drogi, były dziurawe, trochę mokre, ale znośne. Znów pędziłam środkiem, ale wolniej, bo jednak po mokrym. Znów ujrzałam sarny (ale dziś tylko 3) i znów się zatrzymałam. Sarny są piękne i szlachetne. I mają białe zimowe pupy dla lepszego kamuflażu. Bardzo denerwują mnie też kierowcy, którzy mają takie fajne samochody, że na wąskich mijankach pozwalają sobie jechać środkiem. Ja na wąskich mijankach zawsze jadę jednym kołem w rowie nawet jeśli przeciwnik tego nie wymusza.DSCN3412

Wizyta techniczna u mojej mamy połączona z pysznym drugim obiadem nie powiodła się, ale za to odwiedziliśmy matkę chrzestną i okazało się, że aktualnie to ona jest naszym najlepszym znajomym. Mama matki chrzestnej zajęła się Staszkiem i on latał po domu w ogóle nie przejawiając zainteresowania schodami. Stłukł tylko jednego króliczka a nam pokazywał się tylko co jakiś czas by się uśmiechnąć albo przytulić. Nigdy jeszcze tak nie odpoczęłam odkąd jestem matką a dziecko jest w domu. Mało tego, mamy zaproszenie, by 4 kwietnia (w naszą rocznicę) przywieźć Staszka na wieczór i pójść na randkę. Staszek, w ramach szlifowania swojego kompleksu Edypa, gdy ma wybór, którymi drzwiami chce wsiąść do auteczka, DSC04391wybiera przednie. Przechodzi obojętnie przez maminy fotel (zwany też fotelem kierowcy) i zasiada na fotelu ojcowskim (zwanym fotelem pilota).

*Ekspert z Niemiec to wysoko opłacany człowiek, który przychodzi mocno spóźniony, ubrany po wakacyjnemu, najlepiej w czapce bejsbolówce i z gumą. Następnie jest z szacunkiem oprowadzany po całym zakładzie. Rzuca wtedy od niechcenia teksty „słabo” lub „może być”. Na wysoce niestosowne pytanie „na kiedy to będzie gotowe?”, odpowiada krótko: „będzie jak zrobię”. Mąż w zasadzie spełnia większość tych cech. Poza tym, że niestety nie jest z Niemiec (Niemcy podobno wrzucają skarpetki do kosza na brudy co by żona nie musiała ich zbierać jak się potknie o takową) i na szczęście nie jest sowicie opłacany (wtedy miałby wodę sodową zamiast oleju w głowie.)

DSCN3415

DSCN3597

DSCN3348

DSCN3590

Od lesera do bohatera

DSCN9655Po prawie dwóch latach nieprzytrafiania nam się takich rzeczy, wczoraj znów przytrafiła nam się taka rzecz. Nie chodzi o ciążę, chociaż mdłości towarzyszyły mi wczoraj cały dzień. Mdłości jednak można wyjaśnić złośliwym, niespodziewanym i usiłującym zepsuć weekend atakiem zatok, po którym dziś NIE MA ŚLADU.

Skutkiem tej rzeczy, która przytrafiła nam się wczoraj są niesamowite zakwasy u mnie pod żebrami. Zbudziwszy się dziś, poczułam je i doznałam zaskoku. AKURAT WCZORAJ to ja brzuszków nie robiłam. Towarzyszą mi te zakwasy od rana i już je nawet rozćwiczyłam, ale aż do wczesnego popołudnia nie miałam pojęcia skąd są. Pracując w kuchni nad zdrowym obiadem bez smaku dla moich chłopców poczułam też zakwasy w bicepsach, dodałam dwa do dwóch (a przecież jestem matematykiem) i przypomniało mi się: przecież ja wczoraj podnosiłam samochód!

A DSCN1836było tak: byliśmy na wsi i już drugi dzień utrzymywała się pogoda wymarzona. Wszyscy usmarowaliśmy sobie twarze kremami, zapakowaliśmy mnóstwo prowiantu, buty i kombinezony na zmianę dla tych z nas, którzy planowali się przemoczyć. Był też i termofor na rozgrzanie zmarzniętych rąk tych z nas, którzy gubią rękawiczki. Wszystko było. Nie było tylko pewności, czy odpali samochód, wszak nocą temperatury spadły nisko, a my, niezaprawieni w zimowych pobytach na wsi, nie pomyśleliśmy o tym, co kiedyś robiliśmy zawsze, czyli o wyjęciu akumulatora. Ponieważ jednak mamy do czynienia z Lanosem, odpalił i zaraz zerwał się do biegu. Bieg był przedni a za kierownicą siedział Mąż, który też nie jest ostatnio szczególnie zaprawiony. Należało po pierwsze jakoś zawrócić na drodze, gdyż jak zwykle pług zasypał podjazd. Ja kiedyś próbowałam zawracania poprzez pętlę śladami pługu i utknęłam, ale Mąż o tym nie wiedział, bo nie było go wówczas, gdyż pracował w mieście a nie było to dość istotne by opowiedzieć DSCN9967później*. Mąż spróbował zawracania po pętli śladami pługu. Pętla biegnie pod górkę, a śnieg był jaki był po zimnych nocach i ciepłych dniach. Lanos, mimo wielu koni pod maską, stanął i zaczął bezradnie kręcić kołami w miejscu. Tak, to właśnie to! Zakopaliśmy się! Zupełnie nie jak zwykle, tym razem przytrafiło nam się coś pod domem (ostatnią rzeczą która przytrafiła nam się pod domem było moje wjechanie w płot i rozcięcie opony- półtora roku temu). Zaletą przytrafienia się czegoś pod domem jest dostęp do sprzętu. Odkąd jeździ z nami Stasio, nie wozimy już łopaty do odśnieżania, gdyż nie zmieściłaby się, więc gdybyśmy się zakopali gdzie indziej, to byśmy tam tkwili. Będąc jednak pod domem mogliśmy użyć łopat i łopatek i kopać. Kopał głównie Mąż, gdyż mi się kręciło w głowie przy pochyleniu się. Ja robiłam za lesera (a Staszek, nasz główny leser, mógł odpocząć dzięki mojemu wzięciu na siebie tej funkcji). DSCN9989Przynosiłam łopaty, ale głównie siedziałam w samochodzie i pokazywałam Staszkowi moje rękawiczki, na których mam krzyże (brytyjskie flagi konkretnie), a on cieszył się, pokazywał je naprzemiennie i mówił „ksiś”. Sytuacja przedstawiała się beznadziejnie – mimo kopania, ruchy wprzód i w tył były ograniczone, lub w przypadku trafienia w dołek- niemożliwe. Wiadomo, że zakopany samochód odkopuje się metodą prób i błędów, czyli po trochu aż nie uda się wyjechać. Nikt przecież nie odśnieży wszystkiego na zapas. Można przy tym zużyć cały akumulator, więc jest to taka odmiana zabawy w tchórza- jak mało da się odkopać w czasie gdy akumulator wciąż jest zdolny do odpalenia. Hardkorowcy pewnie używają jeszcze sobie na postoju radia zużywając dodatkowo akumulator, ale my nie mamy radia, więc bawiliśmy się w tchórza soft dla mięczaków.

DSCN1878Żeby ulżyć Mężowi, który tak kopał postanowiłam popchać. Zwolennicy równouprawnienia i feministki rzekliby, że on powinien, ale ja jeszcze nigdy nie miałam okazji PCHAĆ SAMOCHODU, więc chciałam, zwłaszcza, że to nie wymagało pochylania się i mogłam zrzucić z siebie część balastu bycia leserem i w ogóle pomysł był mój, więc należało mi się. Miałam wszelkie szanse w 5 minut zostać bohaterem i zgarnąć całą chwałę. Zostałam więc tym, kto pchał. Było to miłe.  Pchałam pulsacyjnie a Lanos się bujał i nic mu to nie pomagało. Ci w środku twierdzili później, że było fajnie. Ale nic nie dawało. A ja pchałam. Na darmo. Ale za to fajnie. Z czasem Mąż wykopał jednak (metodą prób i błędów) piękny szlak przejazdu i jak ruszył to ja nawet nie zdążyłam aparatu włączyć. Pojechał biorąc między koła jałowiec, który zawsze też pług bierze.

Z DSCN1603niespełna godzinnym opóźnieniem wycieczka ruszyła. Masowałam zatoki i było mi cały czas niedobrze. Zatrzymaliśmy się w lesie i przesiedliśmy na sanki. Widzieliśmy sarny ale uciekły na dźwięk szurający sanek zanim włączyłam aparat.  Nie był włączony, bo Mąż każe oszczędzać baterie. Mamy ich tylko 5, a najlepsza gdzieś zaginęła. Baterie marzną na zimnie i działają krócej. Cały czas było fajnie. Wiatr, wbrew portalowi pogodowemu zapowiadającemu wichury, nie wiał wcale. Staszek co i raz znajdował sposób by spaść z sanek- czy to do przodu, czy na boki. Gdy nie szło mu spadanie, wyrzucał butelkę. Znaleźliśmy opuszczony dom i zjedliśmy tam pierniczki. Było ciepło i Staszkowi się podobało, mógł eksplorować i wchodzić na stopnie. Znaleźliśmy też prywatne jezioro i chodziliśmy po nim. DSCN1847Gdy wracaliśmy, przewracali się i starsi z nas. Staszek, celem pozostania w centrum uwagi postanowił porzucić rękawiczkę w śniegu na postoju. Rękawiczka nie spadła, lecz została porzucona, co dokumentują zdjęcia. Brak rękawiczki zauważono bliżej samochodu niż miejsca porzucenia, co wydłużyło spacer znacznie. Matka, jako skłonna do poświęceń oddała jedną ze swoich synowi jako temu, który poświęceń wymaga i on bardzo się podniecał tym, że on ma ksiś i mama ma ksiś. Odwróciło to jego uwagę od faktu, że jest zmęczony i powinien urządzić awanturę. Gdy doszliśmy do auta, mnie już nie było. Chłopcy jakoś sobie poradzili a ja do świata półżywych powróciłam po około 3 godzinach snu. DSCN1856

Gdy spałam ja, spał i Staszek. Każde z nas w innym pokoju i w innym łóżku. Mąż spacerował po okolicy i był też na łące, która jeszcze rok temu była do kupienia NAPRAWDĘ tanio**. Ponieważ nie miał żadnych sanek, to był cicho i gdy zobaczył sarny, nie uciekły mu. Nakręcił całe dwa filmy o nich i zrobił dwa pełne zdjęcia saren z ich białymi pupami zimowymi. Prawdopodobnie to były te same sarny, co przed południem i chciały wynagrodzić nam to, że nie dały się sfocić wcześniej. Sarny mają takie białe pupy.

Dzień wcześniej odwiedziliśmy też sklep z rzeczami dla młodszego rodzeństwa. Staszek bardzo się podjarał rzeczami dla młodszej siostry i sam sugerował, że to już czas. On jest bardzo opiekuńczy. Gdy je, karmi lalę. Gdy jest przewijany, rozbiera lalę. Gdy jest w sklepie z rzeczami dla młodszych sióstr, troszczy się o co może i nosi fotelik jak koszyk.

DSCN1818*Tego dnia jełop naciągacz wjechał mi w zadek i okłamał policjantów, że to ja się na niego cofnęłam i przeżywaliśmy mandat, który mi  za to dali, więc utknięcie w zaspie naprawdę zeszło na jeden z ostatnich planów.

**To było naprawdę zupełnie tanio i w dodatku mnóstwo połaci terenowych. Nawet nas PRAWIE byłoby stać, bo to mniej więcej tyle, co nowy średni samochód  z salonu. Chcieliśmy to mieć i tata też chciał żebyśmy to mieli. Z dwutygodniowym Stasięciem udawaliśmy się do urzędu gminy pytać o te połacie i panie tam nie potrafiły udzielić żadnej informacji odnośnie ich przekształcania czy też zagospodarowania i planu i czegoś tam jeszcze. Tata był zainteresowany faktem, żebyśmy mieli o ile można byłoby zwiększyć wartość połaci poprzez ich przekształcenie na połacie budowlane. Panie z urzędu poleciły czytać biuletyny informacji publicznej i śledzić, czy a nuż coś napiszą. Pewnego dnia na działce pojawił się facet i tata z nim rozmawiał. Facet spłoszył tatę mówiąc o planie „natura 2000”, który nie pozwala na NIC. Wkrótce potem dowiedzieliśmy się, że działka zmieniła właściciela. Doniósł nam o tym geodeta pokazujący granice. Tak oto nie zostaliśmy bezdomnymi ziemianami.

DSCN2056

DSCN9620

DSCN9694

DSCN1809