Chwila dla mnie

DSCN9085Powędrowałam dziś do lekarza. Właściwie takiego przez duże L, bo skasował i zdarł co się dało. Fortunę, majątek i zaskórniaki do tego. Ale warto było, bo stwierdził mi chorobę, dożywotnią! Od jutra, skoro świt i co poranek będę zażywać tabletkę, w poniedziałki i piątki półtorej tabletki, a w ciąży jeszcze więcej tabletek. Póki co jednak nie mogę w ciąży się znaleźć chociażby z przyczyn niemożności własnej. Broni więc człowiek tych swoich niby-argumentów przed Maurycym Teo, a potem się okazuje, że  niepotrzebnie się w ogóle człowiek odzywał, bo choćby chciał, to rady nie da, gdyż nie owuluje i mlekotok ma.

Nic to jednak bo lekarz mi naprawi wszystko i jeszcze pokontroluje (podobno za mniejsze kwoty już). A ja do tego schudnę i przestanę być zmęczona i polubię rodzinne wycieczki. Skądinąd ciekawe, że ja taka gruba jestem, a tarczycę (bo o niej mowa) mam akurat malutką. Może ja znikam, a od tarczycy znikanie się zaczyna?

Nie o mnie jednak miał wpis być, bo blog nie za bardzo o mnie jest. Ja się realizuję sukienkami i tam mogę o sobie czasem wspomnieć. Tym razem jednak nie będzie też o Mężu, wraku człowieka ani o Staszku niemowie, który potrafi zaprzeczyć wszystkiemu. Oni swoje wpisy dostaną, gdy odpocznę na moich tabletkach.

W lekarskiej poczekalni, siedząc na skórzanej kanapie i opierając się o dębowe podłokietniki przeglądałam prasę. Prasa była do wyboru diabetyczna i inna. Inna czyli na przykład brukowa. O aktorkach spodziewających się drugich córeczek, o aktorach schodzących się i rozchodzących, o aktorze, który zamieszka pod jednym dachem z byłą żoną, bo kupił apartament w tym samym budynku. O piosenkarce, która miała ośmioro rodzeństwa, a teraz spodziewa się własnego dziecka i bierze do siebie mamę, bo mama niedomaga. Skądinąd pani starsza Steczkowska to silna osobowość, która dała radę z dziewiątką dzieci i jeszcze osiągi miała w nauce śpiewu. A parę stron dalej (chociaż niekoniecznie w tej samej gazecie, bo przejrzałam dwie) o zwykłych ludziach też i ich rozterkach. Pisze laska, że miała ośmioro rodzeństwa i ojca piekarza i było im źle i okropnie. Sama ma teraz męża i dwójkę kochanych dzieci oraz trzecie z wpadki. I pod żadnym pozorem nie chce mieć  więcej, bo nie dadzą rady finansowo, ale jeśli mąż się dowie o spirali, to ją pogoni z domu, bo katolikiem jest i pyta owa laska psychologa znanego z rozmów w toku (ale nie Drzyzgę) i czytelniczki na łamach interii i dostaje odpowiedzi a odpowiedzi żenują. Pisze jedna pani, że sama, choć liczy grubo ponad 40-tkę, to dziecka nie ma, bo nie stać jej. Pisze druga pani, że naucza w szkole katolickiej i szanuje poglądy katolickie, ale to przesada. Piszą inne, że pytająca sama zna biedę i to naturalne, że nie chce tego samego wyrządzić swoim dzieciom. Piszą, że on preferuje przyjemność fizyczną ponad dobro dzieci narodzonych i nienarodzonych. Piszą, że jak mąż taki święty, to niech żyje w czystości. Pisze pani lat 56, że mąż ma rację [z byciem przeciwko spirali] i że ona też ma rację, więc żeby zrezygnowali ze współżycia. Ja się tylko chciałam zapytać, co to za ciemnogród, że o NPRze nie słyszał?

Pofatygowałam się do źródła, a w źródle prawie 400 komentarzy o różnym profilu, których zapewne zainteresowana, o ile istnieje, nie przeczyta w całości, ale jednak gazeta wybrała do druku co bardziej żenujące, żeby swój obraz kreować.

Trzy foty i ze dwa akapity

DSCN5228Menedżer bloga zgłosił zapotrzebowanie na nowy wpis i określił jego specyfikację. Specyfikacja głosi, że mają być chociaż trzy foty i ze dwa akapity. Jest to jawna kpina z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze Cytrynna nie pisuje takich krótkich wpisów, a po drugie menedżer nabija się z Cytrynninego „ze dwa”. Cytrynna odkąd umie chodzić, co sobotę chadzała ze swoją mamą na targowisko (które z okazji soboty windowało ceny) po warzywa, papier toaletowy, masełko, banana lub dwa, słodycze do tuczenia dziecka, którym Cytrynna była… Mama Cytrynny pracowała jak dziki osioł od rana do wieczora i lubiła sobie w sobotę pójść po te warzywa, tak jak teść Cytrynny lubi sobie skosić trawnik. Kiedy kupowała warzywa, zawsze mówiła, że poprosi ze dwie cytryny i ze trzy pomidory. Oznaczało to, że jeśli dostanie 3 cytryny i 4 pomidory, to nie mniej chętnie za nie zapłaci, ale jednak preferuje 2 cytryny i 3 pomidory. Cytrynna osłuchana z taką mową dziś gdy kupuje warzywa zawsze prosi o ze dwie, z trzy, ze cztery i z pięć. Cud, że DSCN5172nie prosi o Z jedną („no da pani z jedną pomarańcz”). Ale Mąż nabija się z tego bezlitośnie.

Obowiązkowym przystankiem w zakupach z mamą była zawsze chemia- sklep miał gigantyczną kolejkę chętnych do nabycia mydełka i fajnego płynu do płukania. Wszystko to miało klimat, a mama zawsze ubolewała, że trzeba papier toaletowy nieść w sobotę i wszyscy to widzą (!) i że mieszkania nie posprzątało się przed weekendem i że tych zakupów się nie zrobiło (weekend służy do tego by sprzątać mieszkanie na weekend). Cytrynnie było to na rękę bo fajniej było pójść po warzywa i pomóc mamie dźwigać licząc, że skapnie jej przy okazji jakieś nowe ubranko. Wolała to dalece bardziej niż jakieś integracje rodzinne.

Dziś Cytrynna nosi papier toaletowy z rossmanna za rogiem i z tamtego się nabija, ale na integrację rodzinną jest skazana. Co weekend, a raczej co niedzielę DSCN4856MUSI wstać przed świtem i mieć od razu spakowany plecaczek i ruszać z kopyta bez poślizgu na jakąś wycieczkę. Wiecznie jest tłamszona i krytykowana przez swojego niezadowoleńca, który chce odpoczywać ‚aktywnie’.

W tym tygodniu przymusowy wyjazd na wieś nie odbył się w sobotni wieczór, gdyż biedna zestresowana miała swoją migrenę i cierpiała na nią samotnie, a synek w tym czasie skakał po stołach i sprawdzał wytrzymałość materiału, z którego jest zrobiony on sam. Wyjazd odbył się w niedzielę, a niedziela ma to do siebie, że najpierw jest Msza i zamiast rano, wyjazd odbył się w południe. Było to poniekąd dobre, gdyż gdańskie Msze są lepsze od Mszy na wsi.

W DSCN5086Kościerzynie synek zwymiotował, potem był kurczak z rożna i szybki wymarsz na wycieczkę do lasu. W lesie były jagody, gdyż to TEN weekend w roku, gdy się zaczynają i poziomki, które też mają teraz swój czas. Niestety było parno i nikomu nie chciało się za bardzo tych jagód zbierać, natomiast główne miejsce poziomkowe znajduje się przy drodze i Cytrynna jako typowa kwoka miała autentyczny stan lękowy na myśl o znalezieniu się tam ze Staszkiem- czy to śpiącym w wózku czy co gorsza obudzonym i ruchliwym. Zebrano więc śladowe ilości jagód i zbyt małe ilości poziomek by robić z nich dżem. Ponadto na niebie wisiała chmura burzowa i co chwila popuszczała, ale ostatecznie zerwała się gdy opuściliśmy zagajnik poziomkowy i pojechaliśmy do Juszek na kozę- przy kozie nas złapała.

Droga do Juszek także obfitowała w atrakcje. Cytrynna włączyła się do ruchu w prawo w ogóle się nie zatrzymując gdyż jechała żwawo a nadjeżdżający z lewej dostawczak był daleko. Jechała już chwilę drogą, gdy usłyszała chamskie w swym natężeniu potrąbywanie, więc czym prędzej zboczyła na pobocze. DSCN5037Wówczas dostawczak minął zielone auteczko a z okna pasażera wychylał się młodzik. Nie jechał zbyt szybko ten dostawczak, a we wsi stanął i kierowca podszedł do Cytrynny z bluzgami, twierdząc, że ona zrobiła głupio i na znaki powinna patrzeć, a on ledwo wyhamował i jeszcze ona dziecko wiezie a on się tak zdenerwował i że ten zjazd na pobocze to też niedobrze. Faktem jest, że na swej pace dostawczej wiózł drugie auto, a na przyczepie trzecie, ale drugim faktem jest, że on JĄ DOGONIŁ i WTEDY zatrąbił jak ktoś, kto po prostu nie lubi, gdy ktoś przed nim jedzie, a nie jak ktoś, komu zajechano drogę. Bo drogi nie zajechano.

Przez całą niedzielę próbowano sfocić uchahanego synka, ale on śmiał się tylko półgębkiem i lekko, jakby złośliwie, nawet wtedy, gdy rzucał kamienie do wody, a rzucał. Cytrynna miała czas do północy by zrobić taką uchachaną focię, która zgarnęłaby wózko-rower za 6000 z rossmannowego konkursu, ale ponieważ lepszej nie zrobiła, musiała posłać .

Wtedy DSCN5249odezwały się kłopoty z internetem. Pomarańczowy armator internetu jest bardzo słaby jeśli chodzi o dostarczanie internetu na wsi. Mimo że mamy kilka klas wyższy modem niż mieliśmy gdy mieszkaliśmy na wsi na stałe, internet jest turbo wolny i nie radzi sobie z utrzymywaniem sesji. O 23 więc okazało się, że zdjęcia posłać nie można. Próby trwały 20 minut, potem podjęto próby przed domem, ale i one nie zadziałały. Wówczas to bojąca się ciemności Cytrynna poprosiła swojego bohatera, by ją wywiózł auteczkiem z dolinki na górkę, co też zrobił, ale i to nie pomogło. Czas gonił i jedynym rozsądnym czynem było popędzenie przed siebie do miasta. Jechali przez noc bez dokumentu ni telefonu, ale na szczęście cel osiągnęli, a do tego było romantycznie i spontanicznie. Przy okazji bohater miał szansę poprowadzić auteczko i poczuć się męsko.

Poniedziałek zaczął się fatalnie i było coraz gorzej. Najmłodsi nie chcieli jeść, kobiety narzekały, słońce waliło… Tylko Mąż był nieskazitelny („to prawda”, powiedział usłyszawszy szkic wpisu). Po chwili załamania przypieczętowanej kleszczem w mężowskim udzie, zadecydowano o pozostaniu aż do wtorkowego świtu i porannym żwawym odjeździe, który tym razem, po raz pierwszy odkąd synek nie ssie mleka, udał się.

DSCN5255Wykradziony czas wykorzystano wyśmienicie. Było słuchanie Kazika, którego słucha się zawsze na urodzinach Męża. Był i obiad na pomoście nad Strupinem, i koza raz jeszcze (tym razem do syta dla nas i dla niej- zjadła Cytrynnine włosy!), i spacer po lesie i gra w UNO, która także odbyła się po raz pierwszy odkąd synek jest po tej stronie brzucha! Potem sklep, bo zabrakło masełka. Ze sklepu wyszedł synek za rękę z panem, taki jest ufny. Nie był to jednak zły pan. Pan, w dodatku imiennik synka, jest strażakiem i pokazał synkowi wóz i akcesoria, ale on (synek) jest tak malutki, że nie skumał i beczał. A był to fajny wóz i fajne akcesoria. Niejedna Cytrynna chętnie by se w takim zrobiła sesję do bloga o sukienkach. Inny pan, co to zna babcię, zagadnął, czy mamy już dwoje dzieci, co było obrazą, bo przecież Cytrynna gruba nie jest. Może ma odrobinę brzuszka, ale w ciąży była i wie jaki to brzuszek i takiego nie ma z pewnością.

Potem znów spacer, znów kąpiel w jeziorze. SynekDSCN5272 poczuł chłód i matka z pełnym poświęceniem oddała mu swoją różową kurteczkę, a on odwdzięczył się tym, że wyglądał w niej apetycznie i twarzowo. Potem widzieliśmy zające i to 3 na raz. Zające są bardzo wdzięczne i też  mają białe pupy. Sarnę z kolei widzieliśmy w niedzielę i wyczuliśmy ją długo wcześniej, gdyż na łące unosił się zapach mokrego zwierza.

Weekend zakończył się we wtorek rano, po przyjechaniu do miasta, gdy synek zwymiotował obficie na siebie i fotelik i zrobił ohaftanki śmierdzące. Zdejmowanie poszycia z fotelika to jest coś naprawdę paskudnego, a czyszczenie fotelika pod poszyciem jest jeszcze gorsze. A przecież dzieci często haftają w auteczkach i to jest takie niefajne, że producenci fotelików tego nie zaplanowali. Inna rzecz, że haftanki się pojawiły w ten weekend pierwszy raz i świadczą o tym, że synek-niemowa nam dojrzewa i ma już chorobę lokomocyjną.

DSCN5182

DSCN5281

DSCN4920

DSCN4927
Follow my blog with Bloglovin

Długi wpis o krótkich nóżkach

DSCN3646Trudno jest być Cytrynną we własnym domu. Na blogu jakoś lepiej to wychodzi. Cytrynna z bloga to i książkę poczyta, i ciasteczka upiecze i przetwory zrobi. Dzieckiem się zajmie, wpis codziennie napisze, w międzyczasie postudiuje i szyje sobie i nie tylko sobie masę ubrań. Do tego Mąż Cytrynny-blogerki jest z niej szalenie zadowolony i nie zamieniłby na żadną inną.

 Rzeczywistość jest dokładnym przeciwieństwem Cytrynny-blogerki. Cytrynna zza ekranu jest wrakiem swojego alter ega. Do tego codziennie boli ją głowa. Czasem bardziej, czasem mniej. W ostatni piątek bolała jak-nie-wiem-co, więc o 18 poprosiła swojego Męża, by wrócił do domu, bo nie kontrolowała co się dzieje i odpływała, a synek w tym czasie hulał i buszował. Mąż miał wówczas przepracowane zaledwie 4 godziny, gdyż przedtem pracował gdzie indziej. Miał tez inne zaległości i Cytrynna wiedziała, że w żadnym razie nie powinna, ale nie mogła inaczej. Mąż przyjechał i zjadłszy obiad, który ostatnim swym tchnieniem przygotowała mu umierająca żona, zabrał synka i udał się wraz z nim oraz z przyjacielem do Sopotu, z którego dopiero co wrócił. Przyjaciel udawał się tam na wernisaż swojego sąsiada, któremu to sąsiadowi wypadało się pokazać (pokazać miał DSCN3672się przyjaciel, a zobaczyć go sąsiad, czy sąsiadowi wypadało się pokazać i komu to już inna kwestia). Do chłopców dołączyła na miejscu ich wielka wspólna miłość licealna- M., która jest już bardzo stara, a nie ma jeszcze ani ślubu ani dziecka. Podobno bawili się w lokalu na plaży, a M. się świetnie odnalazła przy synku. Mąż i syn wrócili po 23 do domu pozwalając Cytrynnie dogorywać w spokoju przez cały wieczór.

 Weekend rozpoczęto w sobotę o 10 wyruszając na targowisko. Mąż miał plan po szybkim spacerze pojechać na 8 godzin do pracy. Biedna Cytrynna oberwała sowicie za to, ze nie wyruszono z domu o dziewiątej. Nie była oczywiście winna, była zwyczajnym kozłem ofiarnym, w dodatku mdlejącym z osłabienia i awitaminozy oraz dysharmonii. Zmuszono ją by uciekła się do łez. Przez cały kiepściutki spacer rozważano różne opcje spędzenia reszty weekendu. Ostatecznie Mąż poszedł do biblioteki pracować, synek poszedł do dziadków na obiad, a Cytrynna dostała czas na szybkie spakowanie się. Zajęło jej to cały zaofiarowany czas, czyli 2,5 godziny, ale znów nie była ani trochę winna. Cały czas kręciła się w kółko jak to robią biedactwa za własnym ogonkiem, a przecież wiadomo, że nie ma (już) DSCN3678ogonka. Wyglądało to tak, że poszła po zakupy, ale przy bankomacie się okazało, że nie ma przy sobie karty i wróciła po nią. Wróciwszy wzięła klucze od autka by je przeparkować, gdyż widziała dwa wolne miejsca, ale przyjechawszy się okazało, że nie ma ni jednego. Zrobiła dwie pętelki i postanowiła zaparkować na własnym podwórku, co nie całkiem legalne jest (!), ale w sobotę akurat małym ryzykiem obarczone. Poszła kupować, ale garmaż z ulubionymi pierogami z mozzarellą i pomidorami nie był już czynny. Przeszukała całą halę, ale był tylko jeden inny garmaż i do tego podły. Odstała w kolejce po szyneczkę, po czym okazało się, że pani od właściwego garmażu wróciła przeliczyć pieniądze i w przypadku posiadania odliczonej kwoty gotowa była nawet pierogi sprzedać. Taki mamy kapitalizm! Cytrynna wróciła do domu z zakupami i czekały na nią wówczas gigantyczne truskawki do skoktajlowania oraz góra naczyń z całego tygodnia (oczywista wina Męża, który wymaga obiadów po 22, kiedy to nikt już nic nie zmyje) do zmycia. Właściwego pakowania był może kwadrans, ale biedna Cytrynna dostała łatkę powolnej i wręcz ślamazarnej.

 DSCN3828Wyruszono tak, by synek zasnął w auteczku i on skorzystał skwapliwie. Rodzice mieli też popas z wykorzystaniem półtoralitrowej butelki przedniego koktajlu truskawkowego. Po popasie trzeba było zawrócić na 15 na wąskiej drodze. Mąż pilnował by kierowniczka nie wjeżdżała kuperkiem w pole, bo szkoda zboża a przód sam zapadał się w obniżoną względem drogi łąkę. Noga sprzęgiełkowa pracowała tak, że potem nie była w stanie chodzić, gdyż cały organizm był mocno zdemineralizowany. Na miejscu wypakowawszy jedzenie zignorowano fakt, że Cytrynna wypiła tylko poranną herbatę (JEDNĄ!) i pojechano dalej. Odbyto wyczarterowany rejs rowerem wodnym na jezioro Jelenie. Po powrocie do domu w końcu polała się upragniona herbata i odbył się króciutki spacerek po okolicy. Na zakończenie spaceru syn w złości swojej oderwał tablicę rejestracyjną z zieloniutkiego, gdyż nie otrzymał na czas kluczy, które chciał. Cytrynna odpłynęła zanim w ogóle sięgnęła po książkę (a czyta otrzymanego przed premierą Gliniarza). Z racji jej wczesnego odpłynięcia małżonkowie zamienili się stronami łóżka tak, aby Mąż miał swobodny dostęp do lampki. Nowy układ bardzo się spodobał obojgu i został przyjęty na stałe*. Cytrynna ostatnio regularnie odpływa wcześnie, co powoduje, że małżeństwo prawie się nie widuje i jest jedną z przyczyn ciągłych wontów Męża.

 DSCN3909W niedzielę Cytrynna obudziła się po raz pierwszy bez bólu głowy. Synek na Mszy był zadziwiająco długo zadziwiająco spokojny. Pod koniec zajął się przysypywaniem lali ziemią, ale nie było to nic nadzwyczajnego, gdyż gorsze rzeczy lali robi. Dla misiów pozostaje z szacunkiem. Podczas Komunii zaproponował swoją lalę pierwszej dziewczynce we wsi, ale ona odmówiła. Wówczas cisnął ją brutalnie na koci łeb (lalę cisnął, dziewczynce nic nie zrobił).

 Po szybkim i przedwczesnym obiedzie rodzina udała się na spacer na bagienka koło Wdzydz, którego to miejsca od wiosny poszukiwali bezskutecznie, a które odwiedzili tylko raz zeszłego czerwca. Tym razem udało się je odnaleźć. To tam spędzano poprzednie Mężowskie urodziny wśród deszczu, jagód i szuwarów. W wózku jechały słoiki na jagody, ale jagody nie chcą dojrzewać. Znaleziono kilka kurek, ale kilka to za mało… Był plan dokładnego poznania lokalizacji odnalezionego z trudem miejsca, ale kiedy rodzina dotarła do łódki na brzegu jeziora, synek DSCN3930zamoczył buty i tym samym skrócił spacer. Tym niemniej wraz z ojcem żwawo wybierał z łódki wodę jak jeden Mąż, a tylko jeden z nich Mężem jest. Po szybkim postoju w domu i zmianie butów, odjechano dalej w las na synowskie spanie. Znów liczono na jagody i poziomki (wszak był to zupełnie inny las), ale tych pierwszych ani śladu, a tych drugich 3 sztuki.

Ponieważ nikt nie wziął książki, trzeba było ze śpiącym spacerować tak długo, aż najwytrwalsze z wytrwałych Cytrynn miały dość. Pogoda była do kitu i do niczego. Niby nie trzeba było zapinać polarka, ale nie było też słońca i odechciewało się wszystkiego. Gdy synek wstał, poprosił o sucharek i z tym sucharkiem udał się usiąść na polar celem zajęcia miejsca, na którym miejsce zwolniła akurat matka. I usiadł zadkiem na tym polarze zupełnie jakby robiło mu różnicę gdzie siada!

Następnie Cytrynna powiozła rodzinę na ambonki. Mąż od dawna miał na ambonki ochotę, a zawsze trafiali w okolice o zmierzchu i przy brzęczeniu komarów, więc tym razem miało być lepiej. Już pierwsza z dwóch ambonek nasyciła co starszych. Cała rodzina wspięła się, ale Cytrynna czuła, że drabina się trzęsie i jako jedyna rozsądna DSCN4273się wycofała. Reszta też się z czasem wycofała, ale najmłodszy uznał, że wchodzi się przednio i wchodził raz po raz aż do osiągnięcia czterech wejść. Ojciec musiał chodzić za nim, gdyż synek na razie nie potrafi z ambonki zejść (o asekuracji podczas wchodzenia nie wspominam…). Nikt nie miał ochoty małemu osiłkowi pokazywać drugiej ambonki.

 Wciąż trwały dyskusje, czy opuszczać wieś w niedzielny wieczór, czy w poniedziałkowy brzask, czy może w poniedziałek pracować w lesie. Postanowiono o poniedziałkowym ranku jako konsensusie. Wyprawienie się z domu przebiegło względnie nie najgorzej, ale pogoda była idealna i niektórych ciągnęło by nie spieszyć się do pracy. Przejechano przez Juszki, ale nie było kóz. Rozbito mini piknik na pomoście nad Strupinem, ale nie było fajnego prowiantu. Synek pomoczył ciałko w jeziorze i złapał ślimaka gołymi łapeczkami! Powrót odbył się tylko dlatego, że Cytrynna była głodna, ale jej głód musiał się schować gdy okazało się, że na Juszkową łąkę wyszły już kozy. Synek oczywiście nie miał żadnego urazu po ostatnim i nawet oferował im szyszki. Radośnie też zaglądał do kurnika, w którym kokoszka popędzała maleńkie kurczątka.DSCN4312

Nie będę opisywać jaką to brawurą wykazała się Cytrynna omijając korek w Gdańsku, bo nie pasuje to do kreowanego tu obrazu wyleniałej, niezdarnej, nieudacznej i powolnej Cytrynny bez energii życiowej i refleksu. Ale wykazała się. Niczym zawodowy taksówkarz i jeszcze lepiej. Istotniejsze jest wspomnienie o spacerze niedzielno-wieczornym ulicą Jeziorkowo we wsi naszej. Szliśmy we trzech, a w zasadzie we dwóch. Najmłodszy nie szedł, lecz jechał. Ja miałam bluzę czerwoną, a Mąż koszulkę, też czerwoną z myszką Mickey. Jest to damska koszulka z Ameryki. Wzięłam ją kiedyś od mojej koleżanki, która koszulkę wyrzucała, a Mężowi podeszła, gdyż go wyraża. Nosi koszulkę tylko we wsi i jest sielska. Poza tym Mąż wyglądał jak frik, gdyż nie goli się i hoduje zarost by przyciąć go na Rumpelstiltskina. Szliśmy tak, aż nagle za nami rozległo się wołanie: „geju!”, czyli radosny człowieku. Wołanie wydobywało się z niezmutowanej jeszcze krtani chłopięcej i dolatywało z daleka. DSCN3940Pomyśleliśmy sobie, że ktoś miło kogoś woła i szliśmy dalej nie oglądając się. Po chwili wołanie powtórzyło się, a ponieważ nikomu z nas nie przyszło do głowy, że to może do nas być, wołający dowołał „ty w czerwonej koszulce, do ciebie mówię”. Mąż bardzo chciał zareagować, wszak jest radosny, ale mieliśmy dużo do przejścia. Zresztą po chwili odarto nas ze złudzeń, gdyż do zawołania per ‚radosny człowieku’ dołożono jeszcze odezwę ‚pedale’, która już nie jest tak jednoznacznie miła i wskazywałaby raczej, że i pierwsze zawołanie nie miało wcale miłym być. Moglibyśmy się zasmucić, ale jako urodzeni optymiści doceniamy, że są jeszcze ludzie i miejsca, dla których pedał wciąż jest największą obelgą jako było to i w naszym dzieciństwie.

*Nowy układ jest tak naprawdę starym układem, bo od zawsze spali tak po staremu, aż nagle Mąż dostał bezsenności. Wówczas aby miał swobodny dostęp do lampki w Gdańsku, zamieniono się stronami i wysłano Cytrynnę pod ścianę. Aby móc spać tyłem do aktualnego łóżkowego partnera, bo Cytrynna sypia zawsze tyłem do partnera, musiała się biedaczka przestawić na spanie na lewym boku, chociaż całe swe świadome życie sypiała na prawym. Aby uniknąć niedogodności układ przyjęto wówczas w obu miejscach. I nawet gdy Mąż opuścił łóżko i poszedł na materac by nie budzić śpiącej żony gdy sam spać nie mógł, ona zawsze trzymała się swojej strony żeby miał miejsce gdy zechce wrócić, mimo, że zaznała spania samotnie na środku łóżka i wie jaka to rozkosz:)

DSCN3612

DSCN3757

DSCN3885

O rzut kamieniem

DSCN2973Spędziliśmy na wsi kolejny weekend. Zaczęliśmy go w sobotę późnym wieczorem po dniu spędzonym przez Męża na wytężonej pracy w pracy, zaś przeze mnie na próbach uśpienia Staszo, które spania odmówiło, w zasadzie po raz pierwszy w mojej matczynej karierze i to przy zachowaniu sprzyjających warunków. Innym odmawia gdy tylko inni próbują (zawsze, lecz z uwagi na rzadkie próby- rzadko), mi jednak nigdy jeszcze. Oczywiście nie zmarnowałam dnia na nieudane próby, lecz puściłam krnąbrnego syna przed telewizor, sama zajmując się Mocarstwem Marcina Wolskiego, gdyż należało mi się to jak psu micha.

W niedzielę, tuż po Mszy, czyli grubo po dwunastej (a byliśmy na Mszy wcześnie…) wyruszyliśmy z naszym przenośnym piknikiem do odległych o rzut kamieniem Juszek. Po drodze dogoniliśmy jełopa z Gdańska, który jechał przez las z prędkością niespełna 20 km/h i rozjuszał Cytrynnę, która siedziała mu na ogonie, a nawet na zderzaku. Nie zatrąbiła jednak bo jest pełna kultury, a on nie zjechał na bok, bo był jełopem. I tak przez całe 4 kilometry… Na tej łące co zawsze spotkaliśmy kozę i koźlę- te co zawsze. Koźlę przezDSCN2392 tydzień rozwinęło się tak, ze musiało już być przypięte do pachołka. Nikomu to jednak nie przeszkadzało. Synek i Mąż bawili się w najlepsze z mamą kozą i z małym koźlęciem, które ma już płeć i to koziołkową, a nie kozią. Synek zapodawał trawkę, a Mąż nadstawiał się koziołkowi do zabawy. Koziołek korzystał. Ja też chciałam mieć słit focie, ale zwierzątko poturbowało mi ramię lekko i ugryzło, też lekko, co zniechęciło mnie do pozowania.

Gdy zabawy znudziły się Cytrynnie dość, by nie chciała już tolerować tego, że inni bawią się dobrze, cała rodzina wyruszyła dalej. Pojechaliśmy na plażę nad jeziorem Strupino, gdzie bawiliśmy zeszłej soboty. Stały tam już 3 inne samochody i odbywał się nawet grill, więc objechaliśmy zawracajkę dookoła i odjechaliśmy stamtąd w poszukiwaniu dojazdu do plaży na przeciwległym brzegu, którą to plażę wypatrzyliśmy przez okno. DSCN2499Znaleźliśmy taki dojazd i rozpoczął się piknik. Syn chciał wejść do wody i dostał taką możliwość. Robił pod siebie niczym ptak, który wydala na bieżąco i to było urocze. Stolce zakopywaliśmy w lesie nieopodal, bo to jednak razi wzrok. Dziś zaś usłyszałam od bliskiej osoby, że powinniśmy mieć specjalne pieluchy do wody, bo „zanieczyszczamy jezioro sikami Staszka”. Piszę o tej fizjologii, gdyż był to istotny krok w drodze do postępu. Postęp nastąpił wczoraj, kiedy to synek postanowił sam nieprzymuszany zasiąść na nocniku i wydalić do niego kawałek marchewki. Ucieszyło go to niesamowicie i wiele razy jeszcze na nocnik wracał żeby polać ‚marchewkę’.  Radośnie próbował też nurzać stopy w nocniku i roznosić produkty po dywanach, ale matka była czujna i silna. Odkrył naturalną ludzką potrzebę oglądania własnego stolca i zapewne nie będzie go chciał już robić inaczej. Rozpoczyna się era oszczędzania pieluch (i lania gdzie popadnie). Dziecko będzie tańsze w utrzymaniu i DSCN3362można sobie zrobić drugie praktycznie nie zwiększając kosztów. Syn do tej pory od nocnika uciekał i żaden znawca go namówić nie mógł a dziś stało się to siłami natury*.

Synek kąpał się, jadł banany w wodzie i biszkopty na brzegu. Pozwalał ważkom lądować na swojej czuprynie. Uciekał w las porywając ojcowskie kapcie (tak! Mąż nosi klapki i to do skarpet! Jest bardziej polski niż Polak w sandałach i skarpetach!) i gubiąc je po drodze. W pewnym momencie zawołał z odległego jagodziska, bo pokłuł się w stópkę i nie mógł zrobić ni kroku. Zanurzony w wodzie zapomniał jednak, że nie mógł. Rozmawialiśmy ze sobą próbując wymienić jakąkolwiek wadę Cytrynny jako żony, gdy nagle zabrakło miejsca na kolejne zdjęcia DSCN2618w aparacie, a właśnie miał dojść do głosu Mąż sprawiający wrażenie, że ma coś do powiedzenia. Wówczas owa Cytrynna posłała swego Męża do auteczka, by z jej portfela wydobył zapewnioną na taki wypadek zapasową kartę pamięci. Nie trzeba dodawać, że światło dzienne żadnej wady nie usłyszało dzięki takiemu zabiegowi.

Myślałam, że spędzimy nad jeziorem dzień cały. Było rajsko i leniwie, ale w pewnym momencie Mąż zarządził odwrót. Odjechaliśmy drogą, która biegła do Wdzydz. Na drodze spotkaliśmy parę rowerzystów, którzy jechali w parze obiema jej stronami i laska, która jechała niewłaściwą ze stron, w ogóle nie kwapiła się do ustąpienia słusznego pierwszeństwa auteczku. Wymusiła zatrzymanie, po czym zsiadła ze swojego wehikułu i na bok drogi zeszła z komentarzem, żeby wolniej jechać. Cytrynna odparła jej o wiele słuszniej swoją racją. Z Wdzydz udaliśmy się do L. omijając dom szerokim łukiem. Syn usnął w auteczku i dał się przenieść na wózek, więc pozwolono mu spać dalej przez dwugodzinny spacer. Nie było jagód, lecz znaleźliśmy duże kurkowisko. W sam raz na jajecznicę. W sam raz dla owrzodziałych. DSCN2866Potem zaś udaliśmy się do Czarliny, gdzie niegdyś był pomost, na który lubiliśmy przyjeżdżać. Bardzo często, gdy wracaliśmy z Gdańska do domu, Mąż wiózł nas na ten pomost w ciemną noc mimo protestów swojej żony. Tym razem pomost nie nadawał się do wejścia wcale, był zwandalizowany totalnie. Nie załamaliśmy się mimo to i powędrowaliśmy na odległy o rzut kamieniem cypel, gdzie przycupnięto i kamieniami w wodę rzucano. Rzucał każdy. Ustalono pewne sprawiedliwe reguły wedle których kamieniem Cytrynny był zawsze ten, który poleciał dalej. Do zabawy włączył się i synek, którego kamienie jakimś cudem spadały z brzegu do wody ledwo tylko o ten brzeg hacząc.

Następnego dnia wyruszyliśmy nieco wcześniej. Pojechaliśmy do odległych o kilka rzutów kamieniami Płocic, gdzie dawno nas nie było. Zagajnik w Płocicach słynie z grzybów i tak było i tym razem. Zapełniliśmy kurkami pudełko od bułki, z którego trzeba było w tym celu bułkę wyjąć. DSCN2805Pojechaliśmy dalej, gdyż naszym celem był jar Wdy pod Płocicami. Od dawna planowaliśmy tamtędy pójść, ale zawsze albo ktoś spał albo komuś nie chciało się. Tym razem nie spał nikt, a ci, którym się nie chciało, zostali zahukani. Szliśmy, a ze ściółki zaczęły wyglądać do nas kolejne kurki. Przeznaczyliśmy dla nich różową czapeczkę. Nagle i niespodziewanie Mąż ujrzał prawdziwy duży grzyb będący borowikiem. Był to grzyb o kubaturce 6 litrów, gdyż mierzył 20 na 20 na 15 centymetrów. Wzięliśmy go z zamiarem zaszpanowania przed kimś, kto by docenił, lecz ogląd grzyba w domu przyniósł niepokojące niusy- grzyb zsiniał niczym typowy ‚szatan’, co połączone z jego wyglądem wskazuje, że prawdopodobnie był to borowik ceglastopory lub inna niewesoła odmiana. Z żalem odnieśliśmy go do lasu.

Znajdowanie pierwszych grzybów w lesie powoduje, że DSCN2708człowiek przestaje doceniać las i wpada w nałóg grzybiarza. Musieliśmy wybrać moment stopu i zawrócić by synek mógł usnąć. Zrezygnowaliśmy z odwiedzenia znajdującej się o rzut kamieniem Łubiany co by synka nie targać. Zjedliśmy pizzerki w mieście i odwiedziliśmy ulubione sklepy nic w nich nie znajdując. Kupiwszy kosz truskawek, odjechaliśmy przez las. Syn domagał się podawania mu czerwoniutkich owoców i chociaż było późno, ani myślał spać. Zatrzymaliśmy się nad jednym z „naszych” mostków i spotkaliśmy krowę. Krowy są nieco tchórzliwe i chociaż mają siłę pokonać każdego człowieka poza Ursusem, uciekają przed nim na ile postronek pozwala. Ja jestem zaklinaczem krów i mówię do nich zawsze miło o naszych czystych intencjach, ale one zdają się to ignorować. Tym razem jednak krowa mnie posłuchała, uwierzyła w nasze dobre zamiary, zaufała i pozwoliła synkowi dosiąść się na potrzeby słit foci.

Będąc blisko Juszek, podjechaliśmy do ‚naszych’ kóz. Synek ocierał się o mamę kozę lub pozwalał jej dźgać rogami swoje plecy. Mąż pozwalał młodemu koźlątku na wszystko. DSCN3392Gdy ja chciałam się pobawić, dołączył do mnie synek i wówczas o mało nie stracił oczka. Koźlę chciało się bawić, a on był taki malutki i nic nie kumał. Nie wiedział, że rogi należy od siebie odpychać. Ja wiedziałam, ale nie miałam żadnego pola manewru, gdyż synek włażąc na mnie, unieruchomił mi większość kończyn. Mogłam tylko gderać i zrzędzić. Mąż, który jest nieczuły na gderanie i zrzędzenie, zignorował moje okrzyki i kręcił sobie spokojnie film o małym nieszczęśliwszym Staszku, którego nie bawiła już zabawa i o koźlęciu, które nagle podbiło Stasie oczko… Historię o zupełnie legalnym przewróceniu się w lesie uwiarygodnia zdobyta później na schodach szrama na przeciwległym policzku.

Tak ubawionego synka zabraliśmy do domu, ofutrowawszy czym się dało i podawszy mleko, poszliśmy uśpić nad jezioro. Uśpiony synek spał a my czytaliśmy sobie naszych Marcinów Wolskich siedząc pod drzewem… Było mega. Osobiście uważam ów wieczór za najlepszy w całym wyjeździe.

*Uważam, że nie jest to nadużycie bardzo ładnego i wiele wyrażającego określenia, gdyż dotyczy naturalnego procesu w życiu dziecka. Pod oknem zaś mamy parasol lokalu gastronomicznego z identycznym hasłem i dotyczy on piwa, co jest już solidnym nadużyciem i razi mnie niesamowicie.

DSCN2659

DSCN3037

DSCN3072

DSCN3263

Kozia mama czyli satyriatis

DSCN0682Jak to zwykle bywa, pobyt na wsi był za fajny, by opisywać go na bieżąco, zaś powrót do miasta był tak skrajnie niefajny, że oblał powłoką kwasu całe wspomnienie wyjazdu i uniemożliwił rzetelne opisanie go. Tym razem rozeszło (rozpłynęło) się o mleko. Najpierw okazało się, że w puszce z mlekiem jest inna łyżeczka niż zawsze stosowane łyżeczki, co mogłoby wskazywać jakoby użyto tańszego mleka, które bezczelnie przesypano dla niepoznaki do puszki po najdroższym możliwym. Mało tego, główny zainteresowany odmówił wypicia wieczornego mleka (o wartości zwielokrotnionej przez dodanie acidolacu) kręcąc stanowczo główką i zaprzeczając czemu tylko się dało. Mleka odmawiał głośno i kategorycznie oraz długotrwale i nieugięcie. Nerwy wszystkich wiszą na włosku i gotowe zerwać się nagle. W niczym nie przypominał dziś synka zachwycającego, którym był przez ostatnich 5 dni. Bezmleczne zaśnięcie odbyło się na tyle późno, że nie została już ani chwila wieczora, a zamiar wczesnego położenia się został żywcem pogrzebany.DSCN1045

Nikt już nie pamięta o tym, że zaledwie dobę temu było jeszcze fajnie. Nikt tego nie ma ochoty opisywać. A było fajnie. Byliśmy wszędzie i robiliśmy wszystko. Byliśmy nawet na jeziorze i spotkał nas tam sztorm i nie mieliśmy jak przypedałować rowerem wodnym do przystani. Pedałowali wszyscy na zmianę, lecz znosiło nas ciągle w to samo, odległe od celu miejsce. Dwie i pół godziny pedałowaliśmy, a każda minuta kosztowała. Najmłodsi zgubili czapeczkę i cofaliśmy się po nią. Istnieją naprawdę urocze zdjęcia z pedałowania Cytrynny i Staszka wraz, ale widać na nich całe nogi, gdyż wiatr zawiewał sukienką jak chciał, przez co urocze zdjęcia nie nadają się do publikacji (jako intymne, nóżki są jak najbardziej okej) i nie ma publicznego dowodu, że Cytrynna nierobem nie jest.

DSCN1142Byliśmy także w lesie i znaleźliśmy tam pierwszą tegoroczną kurkę. Myśleliśmy żeby podarować ją tacie do jajecznicy jako miły gest, ale znaleźliśmy dla kurki zastosowanie lepsze. Widzieliśmy też żmijkę żywą i raka martwego. Kąpaliśmy się w jeziorze i kąpała się też lala o szmacianym brzuszku, prezent synka w jego dniu. Macaliśmy się z krowami, które uciekały i cielakami, które uciekały mniej. Budziły nas ptaki, które są okropne, defekują na pozostawione przed domem na chwilę koce i na świeżo umyte auta oraz budzą o świcie, ale są sentymentalne, bo tak samo budziły dwa lata temu, a my lubimy sentymenty. W Juszkach spotkaliśmy ‚naszą’ kozę oraz jej młode, które doceniło cytrynniny urok i mając do wyboru skłonne karmić je zielskiem Stasio, gotową do zjedzenia lalę oraz sympatycznego maślanego Męża, nieodmiennie wybierało Cytrynnę, którą obskakiwało swymi kopytkami oraz drapało swymi rogami. Syn DSCN1455od kóz uczy się zwinności i skacze niczym górski okaz tego zwierzęcia między przodem a tyłem samochodu. Potrafi sam załadować się na swój fotel, gdy uzna, że czas na wycieczkę. Potrafi przejść płynnie na przód i rozregulować lusterka. To on jest podejrzany o zrobienie luzów na kierownicy. Chętnie włożyłby kluczyk do stacyjki i odjechał, ale przecież JESZCZE nie sięga do pedałów. Ogranicza się do wskazywania, gdzie kluczyk wkładać. Zawsze pierwszy widzi auteczko z daleka i biegnie do niego, klepie po masce mówiąc „lania” i wskazuje po kolei wszystkie dziurki na klucz. Istnieje hipoteza, że jako siedmiolatek będzie rwał laski na samochód ojca, którym będzie potajemnie jeździł:)

DSCN1596Byliśmy w najlepszym mieście świata na festynie z okazji dnia dziecka i synek zasiadł w aucie strażackim, ale nie docenił. Docenił za to balonik i miał. Macał psa, gonił kota, kopał piłkę i zdmuchiwał dmuchawce (strząsał tylko).

W lasach błądziliśmy i przynajmniej raz dziennie gubiliśmy samochód. Odkryliśmy nowe trasy i nowe miejsca, zarówno piknikowe jak i potencjalnie grzybiarskie. Odkryliśmy też ‚skrót’ z Juszek do Wdzydz. Jeśli następnym razem będziemy chcieli powitać we Wdzydzach gości, którzy skręcą na Juszki, będziemy mogli ich przynawigować, bo już umiemy. Odkryliśmy także trasę spacerową z Gołunia nad Strupino. Byliśmy na nieczynnym peronie w Olpuchu, który dobrze wspominamy.

Synek nauczył się zamykać w samochodzie od środka i wie, że oraz DSCN2109jak się otworzyć. Otworzyć potrafi sobie także i banana. Zgubiliśmy tylko jedną skarpetkę. A odkurzanie zasypanego czipsami auteczka wzbogaciło nas o 5 złotych w trzech monetach oraz poszukiwaną przez całą zimę skrobaczkę do szyb (w marcu kupiliśmy zapas skrobaczek żeby na przyszłą zimę już mieć) oraz dawno temu zagubioną baterię numer dwa do aparatu. Mieliśmy wchodzić na ambonę (też sentymentalną), ale była mokra i śliska a w kaloszach nikt nie był dość pełnosprawny, by jeszcze dziecko asekurować lub wnosić. Obiecaliśmy więc synkowi paśnik i dotrzymaliśmy słowa. Porównywaliśmy Ice Tea Liptona i Ice Tea Siti z Lidla na korzyść tej ostatniej. Karmiliśmy synka słoikami. Przez długi czas wybieraliśmy pizzę i żadna nam nie pasowała, aż odkryliśmy ostatnią pozycję w menu- pizzę z 5 wybranymi składnikami i wyboru dokonaliśmy w try miga. Kupiliśmy sobie drewniane misie jakich jeszcze nie mieliśmy (za 6 złotych wiadomo gdzie). Nosiliśmy sukienki (akurat tylko Cytrynna) lub DSCN1947koszulki pasujące do dziecięcych czapek (to z kolei tylko Mąż). Pożyczaliśmy mamine sweterki przemoczonym synom. Mąż wynalazł czapeczkę różową taką jaką żona już miała i która pobrudziła się smarem podczas wymiany kół. Teraz tą zasmarowaną może mieć Mąż i ona jest męska a Cytrynna może mieć czapeczkę bez smaru i mogą do siebie pasować jak jeszcze nigdy. Żonie udało się po kawałku, kradnąc czas wycieczkom i ze snu rwąc przeczytać najnowszego Prezydenta von Dyzmę. Na wycieczkach tez przeżyliśmy, chociaż to akurat duże pole do konfliktów, bo Mąż wolałby być aktywny, a żona wolałaby długo leżeć. Mąż pozwala żonie rozbijać piknik kilka razy dziennie i polegiwać wśród ciastek czekoladowych i butelek z napojami, byle daleko od domu.

DSCN2056

DSCN0767

DSCN0967

DSCN0983

DSCN0997 DSCN1019 DSCN1021 DSCN1032