Nareszcie jasno
2013/01/04 1 komentarz
Wpis mógłby mieć alternatywny tytuł „Morda w kubeł” albo „Mordka w kibelek”, gdyż Staszek z rańca wziął misi drewniany łepek i pobiegł wrzucić go do KLOPA na oczach bezradnej babci. Miś miał łepek powleczony papierem i nie przetrwał tego w dobrym zdrowiu, a był to najbardziej roześmiany i radosny spośród sześciu misich łebków w pudełku. Wciąż jednak pozostaje najradośniejszym misiem z pudełka. Nie było to jednak najważniejszym wydarzeniem tego dnia, więc tytuł wpisu nie będzie informował o misiu i incydencie Staszki.
Najważniejsze dzisiaj było pójście do Wiżyn Expresu, który jest miejscem absolutnie najlepszym w okolicy, zaraz po Madisonie oczywiście. Bo Lidl nie jest w okolicy i do tego w inną stronę. Nie poszliśmy tam jednak by terapeutycznie mierzyć okulary i strzelać głupie miny do zdjęć, lecz by zdobyć nowe okulary na wzór starych. Stare okulary, choć mają zaledwie pół roku i wcale nie są zmachane, wymagały pilnej wymiany, gdyż stare okulary miały fotochrom i nadawały się li i jedynie na lipiec oraz sierpień. Mąż mój nosił jednak zabójcze fotochromy także zimą i w listopadzie, gdy należy łapać światło dzienne. On z oczywistych względów nie łapał nawet pojedynczych promyczków, chyba że zdjął okulary, czego z kolei nie powinien robić bo ma dużą różnicę między oczami i powinien ją redukować non-stop. Wbrew powinnościom jednak robił i bez brylek chodził ile wlezie, gdyż pogoda dopisuje, mamy chłodną wiosnę tej zimy i czasem nawet świeci coś sympatycznego. Nie jesteśmy oczywiście rozpustni i chcieliśmy po prostu nowe szkła wstawić do jeszcze starszych oprawek (Anno Domini 2008). Owe jeszcze starsze oprawki i konieczność ich zdobycia przerwały nam niegdyś miły wyjazd, o czym napiszę około lutego. A przerwały ponieważ ktoś komuś usiadł na okularach prastarych, których nikt w Kościerzynie nie chciał już lutować.
Gdy zatem udaliśmy się do Wiżyn Ekspresu, liczyliśmy, że zmierzą poprzednie okulary i na za tydzień będą nowe. Przeliczyliśmy się. Oni zadzwonili do Wiżynu w Galerii Bałtyckiej, gdzie fotochrom zrobiono i pobrali parametry okularów z fotochromem. Odradzili oprawki stare, chociaż są to najlepiej na świecie kojarzące się oprawki (szedł w ich do Ślubu), ponieważ na tych też już kiedyś ktoś usiadł i groziło, że nie zlutują po rozcięciu. Mieli jednak 50%-ową promocję na WSZYSTKIE oprawki i pozwolili przebierać w nich jak w ulęgałkach. Wybraliśmy wstępnie pewne oprawki i poszliśmy usypiać Staszka. Jak widać, nowe oprawki są śliczne, ciemnogranatowe, proste z niebieskim środkiem i maja gabaryt dziecięcego łóżeczka. Gdy przyszła moja mama, zostawiliśmy jej Staszka i poszliśmy zakupić okulary. Odwiedziliśmy jeża i wróciwszy po Staszka, poszliśmy odebrać gotowe okulary. Po godzinie (!). Mąż, założywszy je, poczuł przypływ jasności. Wzruszał się radośnie i dziękował wiżonowemu personelowi za poprawienie swej jakości życia. Okazało się także, że nie trzeba ich już wyginać, jak to robiono z poprzednimi, bo są nadspodziewanie wygodne. Mało tego, okazało się, że pomylono etykietki i okulary są o 30 złotych tańsze niż podliczono. Co więcej, zupełnie za darmo pozaginano i podokręcano moje okulary, których od kilku miesięcy nie stosowałam, ponieważ Staszek mi je zepsuł! Teraz mogę patrzeć w ekran i czuć refleksy, a gdy pochylam się, by spojrzeć na polegującego na dywanie Męża, nic nie zsuwa mi się z nosa.
Mąż dostał więc dzisiaj nowe okulary, a do mnie przyjechała nowa deska do prasowania. Podobno jest stabilna, ale boję się ją rozpakowywać, by się nie zawieść. Do tej pory miałam deskę po mamie Męża, która nie prasuje i był to antyk (deska, nie mama), który na swej maksymalnej wysokości był wciąż ekstremalnie niski i bardzo niestabilny. Niedawno uratowałam też przed pójściem na śmietnik deskę po koleżance, która miała ładny wzorek (deska, nie koleżanka) i wydawała się być stabilna, ale gdy przyszło co do czego, wcale stabilna nie była. Teraz mam prawdziwą i od samego początku własną deskę do prasowania, która jest wielka, niebieska i otwiera przede mną nowe horyzonty krawieckie oraz kurodomowe. Zwłaszcza, że Mąż, odkąd schudł i przycisnął go chłód, zakłada pod sweter prawdziwe koszule a nie tylko koszulki polo*.
Odebrawszy nowe okulary, poszliśmy na chwilę do P. , który mieszka nieopodal. Wiedzieliśmy, ze P. gości dziś u siebie R. oraz swoją własną dziewczynę. Dziewczyna nas unika, ale podobno od niedawna coraz częściej każe pozdrawiać. Nie zamierzaliśmy się pakować do mieszkania, chcieliśmy tylko pokazać nowe okulary. P. okazał się mieć grypę, ale obaj wraz z R. zabawiali nas w przedpokoju przez prawie 5 minut. Zagadnęłam także o towarzyszkę, z którą chętnie byśmy się przywitali, ale wówczas obaj chłopcy się skrzywili i odradzili to jako pomysł nie najlepszy. Skończyło się więc na przekazaniu pozdrowień dla tajemniczej dziewczyny P.
Jeszcze chciałam wspomnieć, że Stasiu ma obecnie fazę na klucze i z pewnością zostanie klucznikiem albo ślusarzem. Posiada nawet własny zestaw swoich do niczego nie pasujących kluczy i wkłada je do wszystkich dziurek w drzwiach oraz szafach. Otrzymał taki zestaw po tym, jak szczęśliwie ze mną, ale jednak, zakluczył się w pokoju. Ponadto jest Staszek słodziutki i ma taką pasję, że gdy zasiada na czyichś kolanach, np. celem zostania ubranym, zaczyna wierzgać głową, wybijać trzymającemu zęby, rozwalać wargi i podbijać oczy, a gdy próbuje się temu zapobiec, np. przytrzymując go ręką, ręka ta niechybnie zostanie zubożona o kawał mięsa a przynajmniej pogryziona boleśnie. No i lubi czekoladę.
*Mąż słynął z tego, że gdy wszyscy marzli, jemu było ciepło. Niejedną zimę przechodził w krótkim rękawku i miał zwyczaj zdejmować kurtkę po wyjściu ze sklepu na mróz celem schłodzenia do odpowiedniej temperatury. Teraz nosi 7 ciepłych warstw, a ze skórą wraz to i 8.
Najnowsze komcie