Kolczasty fukacz

DSCN1929Nie zamierzam pisać tu o nowej wersji Ubuntu Linuxa, chociaż tytuł tego posta doskonale wpisuje się w konwencję Przyjaznych Puchaczy, Malinowych Mandarynek i Lśniących Lamparcików.

Fukaczem, o którym zamierzam napisać jest jeż pigmejski. W pobliskim Madisonie, do którego chodzimy regularnie na jabłecznik i w którym odwiedzamy także sklep zoologiczny celem spotkania się z króliczkami, znajduje się jeden jeżyk na sprzedaż. Wczoraj ujrzeliśmy go po raz pierwszy, gdy wiercił się przez sen pod warstwą sianka. Następnie czytaliśmy o jeżykach i ich dziewczynach-jeżynkach. Dzisiaj poszliśmy do Madisona ponownie, tym razem głównie do jeżyka.

Ja kiedyś miałam okazję spotkać jeżyka, ale byłam za młoda by go docenić. Raz spotkaliśmy jeżyka w mokrych zaroślach i go zestresowaliśmy fotką. Raz Mąż spotkał jeżyka na naszej ulicy i go prowadził, bo biedactwo utknęło na budowanych właśnie schodach i nie miało jak wyjść. Raz też uratowaliśmy jeżyka biorąc go na urękawiczone ręce i przenosząc w miejsce zielone, bo był nad Motławą i nie miał szans przetrwania gdyż akurat kopano euro i dużo tłumów zaganiało biedactwo w kąty by go focić. Z kolei bramy prowadzące znad Motławy w IMG_0194okolice bezpieczniejsze były rzadko rozsiane i nie zachęcały jeżyka do ich przekroczenia. Za chwilę na haku po lustrze, które chciał zrzucić Staszek, zawiśnie medalion z jeżykiem co by przypominać każdego dnia o tym, że ten dom jest na jeżyka otwarty. Od jakiegoś czasu też Mąż jest posiadaczem figurki ukazującej, jak misie i jeże żyją w przyjaźni.

Bardzo napaliliśmy się na jeżyka. Pierwszy rekonesans z internetu przez komórkę nie wypadł pozytywnie, bo dowiedzieliśmy się, że jeżyki żywią się robactwem. Ja zawsze sobie wyobrażałam jeżyki z jabłkiem na grzbiecie, a tu takie coś. W domu jednak, w pełnej dużej przeglądarce trafiliśmy na stronę o jeżykach właśnie i ona była bardzo zachęcająca. Czytaliśmy różne strony o jeżykach i o tym, dla kogo nie jest jeżyk i wygląda na to, że ekskludując Staszka, jesteśmy dla jeża idealną rodziną.

Dowiedzieliśmy się z podlinkowanej strony, że robal jest tylko przysmakiem, co pomogło pokonać główną barierę- opór psychologiczny. Inną barierą jest potrzeba dużego terrarium, którego na razie nie mamy gdzie postawić, ale w tym celu zrezygnujemy z czegoś i znajdziemy plac dla nowego członka rodziny. Zresztą jesteśmy przekonani, że za jakiś czas, jeszcze w nadchodzącym roku jeżyk dostanie własny pokój do hasania nocnego w naszym nowym mieszkaniu. Kolejny istotny problem to to, że zwierzaczka chyba wypuszcza się żeby chodził, a w tym celu terrarium powinno stać nisko (żeby jeżykDSCN6756 mógł w każdej chwili wrócić na defekację lub mikcję), zaś postawienie jeżyka nisko to skazanie go na Staszka, ale nie ulegniemy takiemu argumentowi. Najdalej za rok Stasio dorośnie do jeżyka i go już nie udusi. Co więcej, mi nigdy na zwierzaczki nie pozwolono, więc wiem, jakie to ważne dla dziecka. Moja kuzynka zawsze miała psa i nie jest wcale nieśmiała, a ja jestem skazana na życiową porażkę i kurodomowanie:) Nie bez znaczenia jest też fakt, że taki jeżyk to w dzień śpi a w nocy hasa, kiedy akurat człowiek by chętnie pospał. Nieco zmartwieni jesteśmy także rzekomą hibernacją zimową zwierzaczków i ich letnią estywacją, chociaż hodowcy nie powtarzają wikipediowych informacji o tym. Co więcej, przestrzegają przed schłodzeniem jeżyka, by do hibernacji nie dopuścić . Trochę jednak szkoda, bo dogadałby się ze mną w kwestii przesypiania lata i zimy.  Ostatnia i wcale nie najważniejsza przeszkoda w drodze jeżyka do naszej rodziny, to jego cena. Za taki luksus trzeba zapłacić słono. Małym problemem byłoby także przywiezienie go, bo jednak zestresowańca ze sklepu zoologicznego to nie chcemy, ale podróż po jeżyka do prawdziwej hodowli byłaby z kolei czymś uroczystym i do wspominania.

Jeżyki są wspaniałe. Jedzą trochę jak człowiek (owoce) i trochę jak kot (karmę i saszetki), można je trzymać i usypiać, mają BIAŁE brzuszki z futerka i są sympatyczne. Robią do kuwety, więc nikt im nie zarzuci, że śmierdzą. Nikt też nie powie, że jeżyk gryzie kable (tak zdyskryminowano w tym domu króliczka), DSCN1928bo jeżyki nie są dość popularne, by zdobyć sobie taką famę. Ponadto to o jeżykach śpiewają Strachy na Lachy („Mieszkałbym w Twojej kieszeni” ). Dorzucę jeszcze frazes o uczeniu dziecka miłości poprzez posiadanie zwierzątka, chociaż wiem, że jeżyk nie jest dla Staszka.

Z dniem dzisiejszym zaczynamy więc marzenie  o jeżyku, a raczej o dziewczynce-jeżynce, by wyrównać w naszej rodzinie proporcje płci. Mąż z tej okazji zgolił swój pokraczny zarost i ze staro wyglądającego 40-latka stał się na powrót sobą o wyglądzie ponętnego młokosa. Niby nie jest już kolczasty, a wciąż fuka.

Podczas dzisiejszej wizyty w Madisonie zatrzymaliśmy się na chwilę przy króliczkach, które zajmują ogromną witrynę przy wejściu do sklepu. Wypuściliśmy Stasio, bo z wyżyn wózka wykazało zainteresowanie, a sami gapiliśmy się, gdyż króliczki się kłębiły. W międzyczasie przeszedł jeszcze szef Męża i powiedliśmy za nim wzrokiem. Szef Męża często bywa w Madisonie w niedziele wieczorem. My nie bywamy często, ale spotkaliśmy go już co najmniej trzeci raz. Wróciwszy wzrokiem do króliczków zauważyliśmy, że synek zniknął. Nie było go ani w umiejscowionym na lewo Sfinksie, a nie nie darł się z okolic schodów ruchomych, z których przecież mógł spaść. Rzut oka do wnętrza sklepu zoologicznego i pytające spojrzenie na obsługę nie wyjaśniły zagadki. Nie było go też po prawej w ciemnym kinie 5D, DSCN1910kolejne rzuty oka do sklepu nie ujawniały tam obecności dziecka. Nie poszedł też do optyka zrzucać oprawek okularowych ani dalej, do sklepu z zabawkami. Mąż już szedł dalej i już wyglądaliśmy przez poręcze schodów, czy jednak nie spadł cichaczem, jednocześnie wciąż mając na oku sklep zoologiczny, pod którym wszystko się zaczęło. W pewnym momencie, gdy Mąż był już poza zasięgiem mojego głosu, Staszek wynurzył się wraz z grupą ludzi ze zwierzyńca – bardzo zadowolony i nieświadomy paniki, którą wywołał. Nasunęło mi się skojarzenie z dzisiejszą Ewangelią o odnalezieniu Jezusa w Świątyni (Łk 2,41-52). Niemniej jednak Stasio robi ogromne postępy- rozpoznaje miejsca, kojarzy gdzie jest jeż (nie oszukujmy się, jego akurat bardziej interesują koszatniczki, które może pomacać przez kratę) i idzie tam. Tylko dojrzałość umysłowa nie nadąża za umiejętnościami.

DSCN1932

Lidl znaczy mama

DSCN1721Staszek do swego repertuaru słów użytych dodał dziś „lidlu”. Bywa w Lidlu. Wie, że Lidle są dobre i nawet kojarzy logo Lidla z osobą swojej mamy. Oglądając gazetkę mówi mama i pokazuje na logo. Wie to, ponieważ każda wycieczka tego lata i tej jesieni biegła przez Lidl, a w jedynym Lidlu, w którym nie było sympatycznie (tym w Warszawie), nie było go  z nami.

Byliśmy dziś na całorodzinnym zwiedzaniu nowego Lidla, o otwarciu którego już wspominałam. Nowy Lidl znajduje się równo 2 km od naszego miejsca zamieszkania, czyli dokładnie tyle, ile potrzeba, by  zmarznąć po drodze i docenić ciepło lidlowe. Po drodze zajrzeliśmy również na miejskie targowisko, które jednak już się zwinęło. Po tej samej drodze kupiliśmy dla mnie płaszcz bardzo dobrej jakości, na którym będę uskuteczniać przeróbki krawieckie. Płaszcz jest w kolorze granatowym, czyli najbardziej pożądanym. Jego cena DSCN1696była niższa niż jakiegokolwiek przyzwoitego materiału z allegro, a jego jakość powala mnie samą, bo 90% płaszcza stanowi wełna z lamy, 10% wełna z merynosu, a podszewka jest tak miła w dotyku, jakby miała posłużyć za wyściółkę pudełka na koronę króla, gdy w naszym kraju zostanie przywrócona monarchia.

Rozważaliśmy pójście przed Lidlem na forty*, gdzie stada głodnych kaczek oczekiwały na ten suchy chleb, który wozimy w wózku, jednak miałam akurat taką kiepską czapeczkę, pod którą wwiewał mi wiatr i nie reflektowałam, więc pokonawszy dystans dzielący nas od Lidla, po prostu weszliśmy do niego.

Nowy gdański Lidl jest zupełnie nowoczesnym budynkiem nie przypominającym tych baraków, które niemiecki sklepikarz budował przed laty. Wózki także są zupełnie nowoczesne niczym w Lidlu na ulicy Uphagena DSCN1709otwartym w marcu tego roku. Wszedłszy, przesadziliśmy nasze spragnione napojów dziecko do wózka sklepowego, co by było bardziej z nami, a jego wózeczek z pewną dozą nieśmiałości pozostawiliśmy w kąciku przy wodach źródlanych tuz przy wejściu.

Sklep zaskoczył nas odmiennym od znanych nam- znawcom Lidlów-układem. Otóż przy wejściu nie było wcale pieczywa. Pieczywo umieszczono na samym końcu pierwszej alejki wejściowej. Było tez wyeksponowane bardzo ekskluzywnie w szafkach zamiast plastikowych korytek. Były warzywa różnych typów, ale musieliśmy je zignorować, bo mieliśmy tylko jeden plecak i tylko jedno, już nieco wypchane podwozie. Kupiliśmy tylko produkty pierwszej potrzeby jak powidła do pierników, batoniki zbożowe i tortille. Do koszy, oprócz towarów z bieżącego katalogu, rzucono także towary, które nie sprzedały się w Lidlach przez ostatnie miesiące, jak na przykład prostokątne miniforemki DSCN1693do bochenków z października. Towary stare przeceniono uczciwie i apetycznie. Pierwszy raz w Lidlu udało mi się odnaleźć między produktami fasolkę w puszce, która jest istotnym składnikiem mojej kuchni. Przekopaliśmy się także przez wiele palet puszek z pomidorami, ponieważ zależało mi na pomidorach krojonych (gehackte), a nie tylko obranych (geschälte). Jednak merchandiser z Lidla widocznie nie widział różnicy między germańskimi napisami i pomieszał oba rodzaje pomidorów na jednym stosie.

Włodarze nowego sklepu wygospodarowali także miejsce na całe stoisko z fajerwerkami. Niekoniecznie pasuje to do rodzinnego, spokojnego i slołliwingowego profilu niemieckiego sklepu, ale przyciąga także innych klientów i niby nie szkodzi społecznie, więc jest niby dobre.

Przeszedłszy do kas, ze zdziwieniem skonstatowaliśmy, że obok naszego wózka stanęły dwa kolejne. Prawdopodobnie zapoczątkowaliśmy dziś nowy zwyczaj tego Lidla polegający na parkowaniu wózków dziecięcych przy wodach. Lidl jest nowy i nie miał jeszcze takiego zwyczaju.

DSCN1676Poświecę też kilka zdań pewnemu sympatycznemu starszemu panu, który stał przy jakichś częściach samochodowych i pochłonęły go one tak bardzo, że nie reagował na podwójne ‚przepraszam’. Zareagował dopiero na trzecie ‚przepraszam’ połączone z lekkim szturchnięciem wózkiem. Wówczas nie przemieszczając się praktycznie wcale, rzekł „ja stoję bardzo blisko [kosza] i nikomu nie przeszkadzam”. Miejsca wózkowi w wąskim przejściu ustąpił dopiero jadący z naprzeciwka inny wózek, a pan jak stał, tak stał.

Nowy Lidl jest bardzo sympatyczny i cieszymy się, że jest teraz tak blisko nas. Lidl ma również bardzo fajne siatki- różowe z motywem banana. Wzięliśmy dwie, chociaz nie potrzebowaliśmy ich. Ale skoro już wzięliśmy, to odciążyły one plecak oraz posłużyły do zbierania tych puszek z pomidorami, które co wybój wypadały z podwozia.

Na koniec, odbiegając od Lidlów, pobulwersuję się, również życzliwie i sympatycznie. Wspominałam wczoraj o naszym długim spacerze ze śpiącym dzieckiem. Dziecko miało rękawiczki na łapach jak nigdy. Obie. Wiem, ze cienkie rękawiczki stolec dają, bo sama od zawsze w ręce marznę i pamiętam, że jako dziecko nosiłam cienkie właśnie i że stolec dawały. Wczoraj ręce moje akurat zmarzły mimo dwóch warstw puchatych ocieplanych rękawiczek z polaru. Kiedy wróciliśmy do domu, dziadkowie zaraz pochwycili dziecko i zaczęli sprawdzać ciepłotę jego dłoni, DSCN1699które były zupełnie letnie i niezłe jak na niego. Dziadkowie zgodnie i demonstracyjnie rozcierali owe rączki, głośno martwili się jakie zimne, rozważali wzięcie ich pod ciepłą wodę, ale zrezygnowali, „bo by go bolało”. Wprost nie rzekli ni słowa do niby wyrodnych rodziców. Dziś babcia (czyli Staszkowa prababcia) powiedziała nam, że tata (czyli Staszkowy dziadek), który słynie z tego, że chrapie zanim jeszcze jego głowa opadnie na poduszkę i zasypia najsprawniej w całej rodzinie niby nie spal [całą noc], bo martwił się, że Stasie ręce po spacerze był całe sine. Generalnie tata jest dosyć trzeźwy jeśli chodzi o różne sprawy, a  babcia z kolei jest przekonana, że mimo upływu lat dobrze bajeruje. Ponadto hasło tata jest wytrychem i roztopi każde zatwardziałe serce. Tym razem babci się chyba wydawało, ze owym wytrychem zachęci nas do… no właśnie, do czego? do krótszych spacerów? A może liczyła, że Staszek, który wszystko rozumie, usłyszawszy, że ukochany dziadzia nie spał, zachęci się do rękawiczek? Podwójnych rękawiczek? Bardzo pociesznie. Zabawnie.

*Na właściwe forty chodzimy tylko i wyłącznie we wtorek po Wielkiejnocy, kaczki zaś karmimy w okolicach fortów.DSCN1670

DSCN1687

Błoto pośniegowe

DSCN1093Zakończyliśmy właśnie dwudniowy pobyt na wsi. Stasiaczek wyleczył się całkowicie z tego kaszlu, którego nie miał. Pobyliśmy z rodzicami, postresowaliśmy się w nocy, gdy synek budził cały dom informując, że zaraz się zleje. Od najmłodszych swoich dni zawsze wiedział kiedy się zleje i ostrzegał o tym z kilkuminutowym wyprzedzeniem. Mimo najstaranniejszego na świecie zakładania pieluch nie potrafię tego wyeliminować. Teraz wróciliśmy do domu, który tymczasowo mamy w Gdańsku. Siedzimy pod naszą choinką i delektujemy się jej piernikowym zapachem. Jesteśmy bliscy przesunięcia pory snu z piątej na drugą, ale nie jest to jeszcze stabilne.

Mąż, wśród całej sterty drobiazgów, znalazł po choinkę takiego oto hendmejda, zaczętego dwa lata temu i w większości zrobionego ręcznie a jedynie wykończonego maszyną niedawno, bo zabrakło mi entuzjazmu przy wszywaniu koronki i hendmejd leżał i czekał na okazję. DSCN1597

Znalazł też sporo książek, aDSCN1579 książki stanowią dla nas nie lada problem, gdyż nie mamy już na nie miejsca. Głównym kosztem książki jest miejsce na jej przechowywanie. Książki leżakują w szafach za swetrami, w szafkach i na regałach oraz na półkach wiszących i nad nimi. Zajmują wszystkie pawlacze, mają swoją półkę mojego projektu i niemal w całości mojego wykonania pod biurkiem, niektóre musiały nawet trafić do pawlacza w łazience. Niektóre znalazły schron u babci, inne obciążają slaby drewniany strop na wsi. Wiele nie przyjechało jeszcze z panieńskiego pokoju. Książki mają gorzej i ciaśniej niż my. Dzisiaj zapadła decyzja o odesłaniu kolekcji książek gazety wyborczej  na wieś i zrobieniu za swetrami miejsca na coś bardziej potrzebującego. Z kolei cenne miejsce pod biurkiem zajęły aktualnie nieprzebrane ilości klocuszków w ilości 38,5 kg kupione za bezcen i zupełnie dobre jeśli chodzi o ich wybór i stan. Coś wspaniałego, ale nie do przebrania przed emeryturą ani do ogarnięcia.

DSCN0840Z powodu pewnego kwasu, który rozlał się 25-ego o poranku właściwe Święta zaczęły się u nas dopiero pod wieczór. W efekcie czynności i podróże zaplanowane na ten dzień przesunęły się o całą dobę. 26-ego w moim rodzinnym mieście przyszło nam jeść obiad, który jeść mieliśmy dzień wcześniej. Pogoda jeszcze dopisywała i chłopcy wybrali się na spacer. Starszy chłopiec wypuścił młodszego na błoto pośniegowe i zadowolony był, że młodszy w błocie taplał się. Wrócili obaj ubłoceni i zadowoleni, a ja jako matka odkryłam wówczas, że błoto pośniegowe jest tym, czym jest błoto pośniegowe gdy ze śniegu przemienia się w błoto. Ubranka synka i jego obuwie cuchły psią kupą! Starszy chłopiec tłumaczył się, że nie pomyślał iż ktoś może nie sprzątać po psie. DSCN0591

W czwartek pogoda nie dopisała i nieco padało, ale nie przeszkodziło nam to w zostawieniu Stasiaczka bardzo szczęśliwym dziadkom i pojechaniu do Kościerzyny, która jest najlepszym miastem świata. Każde miasto powinno być budowane na planie Kościerzyny. Korzystając z braku wózka, który stanowi pewne ograniczenie jeśli chodzi o wchodzenie do sklepów, weszliśmy do każdego sklepu. Z Kościerzyny przywiozłam sobie również jedyną słuszną herbatę, która jest tylko w Kościerzynie, w Leklerku (to z kolei daleko i nie po drodze) oraz bywa u Piotra i Pawła, ale drogo.

W dniu dzisiejszym odbyła się seria spacerów wykorzystujących lekki tylko przymrozek i świetliste słońce. Stasiaczek, jak to on, zawiódł matczyneDSCN1053 oczekiwania co do wypuszczenia go na łono natury i krótko po wyruszeniu zasnął. Tym samym korzystał z dobrodziejstw świeżego powietrza nie stresując się, że ktoś mu wcisnął rękawiczki na łapki, a jednocześnie zorganizował sobie dzień tak, by mieć dwie drzemki dzielące dzień na trzy równe części. Mistrz! No ale wstał już o ósmej wypuszczając sobie strumień moczu na brzuch!

Rozwinęliśmy także swoje rozgrywki w Carcassonne. Stopniowo wprowadzamy reguły z poszczególnych dodatków i potrafimy nawet walczyć przeciwko sobie o miasto. Kluczem do radości z rozgrywki wzbogaconej o konkurencję jest niesumowanie punktów podczas gry, lecz zapisywanie ich tak, by nie było widać, do ilu się sumują.

Brodacz (w tej roli Mąż) osiągnął już apogeum tego, co mógł osiągnąć w kwestii zarostu. Uparcie odmawia ogolenia się przed nowym rokiem, kłaki sterczą mu na boki i przypomina świętego Mikołaja, a trochę też sąsiada ze wsi. Ani to ładne, ani apetyczne.

DSCN1121

DSCN1079

Ty jesteś ładniejsza, ale choinkę mam rzadziej

DSCN0418Takimi oto słowami tłumaczył się Mąż przyłapany na bezczelnym wgapianiu się w choinkę, choć tuz obok niej siedziała żona. Na choince nie ma naszych hendmejdów, gdyż nie było kiedy i komu ich wykończyć. Na choince znalazły się ręcznie robione pierniki i kokosanki, nieozdabiane, gdyż też nie było kiedy i komu tego zrobić. Kiedy jednak zawisły, okazało się, że właśnie takie powinny być. Do towarzystwa ciastkom dołączyły szyszki farbowane na złoto i złotymi sznurkami zamocowane. Oprócz tego jest złota gwiazda na szczycie, która chyba w tej rodzinie jest szczytem od zawsze. Nie powstał żaden lepszy szczyt, więc w tym roku gwiazda mogła jeszcze robić za szczyt. Tuż pod gwiazdą jest papierowa gwiazda ze żłobkowym wizerunkiem Świętej Rodziny. Choinkę owinięto białym, kolorowym i różowym światłem stałym, białymi perłami świecącymi oraz mrugającymi ryżami w barwach kolorowej i pomarańczowej. Całości dopełniają łańcuchy z koralików w kolorze złotym i czerwonym. Nasze drzewko jest doskonałe, piękne i wspaniałe. Gubi też igły, dzięki czemu będzie je można znajdować przez cały rok pod dywanem i wszędzie. Znając Męża, pozbiera je i powrzuca również do szaf dla pewności. W końcu nic nie robi tak dobrze z rana jak założyć sweter i poczuć na plecach igłę z choinki. Szkoda tylko, że rozmieszczając igły w szafach, pomija swoją.

DSCN0468

DSCN0465

DSCN0453

DSCN0447

DSCN0428

DSCN0417

DSCN0416

DSCN0410

Prowadzę samochód do domu na Święta…

DSCN9745Przeżywamy właśnie „łajt krysmas”. Śnieg pada i zawiewa, mróz też zawiewa i wtłacza się do rękawiczek, do gałek ocznych, do nosów i wszędzie. Przeżyliśmy wprawdzie zeszłej zimy mrozy 35- stopniowe i w dniu zeszłorocznej rocznicy ślubu rozmrażaliśmy sobie rurę z wodą zanim uległaby ta rura rozsadzeniu. Rozmrażaliśmy też za pomocą grzejnika i farelki samochód, bo zamarzły mu pedały. Do tej pory jednak nie zdarzył nam się wspólny mróz i śnieg w okolicy Świąt.  Mrozi tak skutecznie, że nawet internet zamarza w przewodach i trzeba na nie regularnie chuchać, żeby jednostki internetu zwane magabitami płynęły. Mało tego, zimno rozsadziło nawet ruter, który zaniemógł i już nie rozdziela internetu na pokoje. Nie możemy się jednak w pełni cieszyć mrozem, bo mamy mnóstwo roboty.

Od rana dziś robimy różne rzeczy. DSCN9738Zupełnie rano poszliśmy do kapucynów na Mszę i skontrolować sytuację. Otóż ksiądz Piotr obiecał dzieciom, że jutro na pasterce rozlosuje 3 siatki prezentów. Jesteśmy niemal pewni, że dwie trzecie z tego to nasi odratowani przyjaciele. Po Mszy, przemarznięci aż po zatoki i po policzki i po gałki oczne poszliśmy do pobliskiego Madisona, który szczęśliwie był czynny. To wspaniałe, że w pobliżu kościołów w okresie zimowym są miejsca, gdzie można skorzystać z toalet, pogrzać łapy pod suszarką, a nawet napić się barszczu z kołdunami. Nie wiem po co te sklepy dookoła, ale miejsca ciepła i ciepłego posiłku są cudowne!

DSCN9715Wróciwszy, postawiliśmy naszą choinkę zdobytą po znajomości  w stojaku i owinęliśmy sześcioma łańcuchami najróżniejszych światełek. Czynność ta miała miejsce już dzisiaj ze względu na to, że choinka musiała stanąć na stole, aby nie powaliło jej dziecko, a na tej wysokości owijanie lampkami byłoby utrudnione. Reszta strojenia odbędzie się zgodnie z tradycją- na ostatnią chwilę. Ze stawiania choinki jest tylko jedno dobre zdjęcie.

Następnie wrócił synek i uśpiliśmy go, zjedliśmy bigos, który zapewniła babcia i przystąpiliśmy do procesu robienia pierniczków. DSCN9590Gdy zabrakło przyprawy pierniczkowej, masę ciastową wzbogacaliśmy wiórkami kokosowymi. W ten sposób powstało sporo pierniczków  i mnóstwo kokosanek o świątecznych kształtach. Dziurki robiliśmy słomką. Jutro spróbujemy zdobyć gdzieś wstążkę do nawleczenia ciasteczek. Oprócz ciasteczek na choinkę powstało tez kilka misiów i króliczków do przechowywania i admirowania.

Kolejnym questem było zdobycie ostatnich trzech torebek przyprawy do piernika w mieście. Uśpiwszy dziecko i zostawiwszy mu elektroniczną nianię do ewentualnej opieki, zeszliśmy do piwnicy farbować szyszki. Później upiekliśmy 3 pierniki Lolinki (mój blog jest aktualnie drugim, trzecim, czwartym  i piątym wynikiem wyszukiwania googli jeśli chodzi o piernik Lolinki). 4 pierniki, które mieliśmy do tej pory rozeszły się z ochami i achami nawet w towarzystwach międzynarodowych i pozaeuropejskich i przyniosły mi dobrą famę w tychże. Tym razem Mąż omyłkowo i bez pomyślunku wsypał cukier do mąki zamiast do jajek. Baliśmy się, że zamiast piernika wyjdzie nam omlet, ale ciasto przed DSCN9705upieczeniem wyglądało mimo wszystko dobrze. Niestety ja również chciałam przedobrzyć i do ciasta dodałam kilka łyżek powideł. Ponadto, ponieważ akurat dzisiejszy piernik ma być popisowy, zależało mi na nieprzypaleniu go. W efekcie mamy zakalec, a nawet 3, bo przecież piekły się razem i efekt domina zadziałał.

W tej chwili Mąż, który jest naszym nowym operatorem maszyny, szyje ozdoby, które będziemy dowieszać systematycznie aż do 2 lutego. I to szyje bez trzymanki! Moczymy też grzyby, bo liczymy, że jutro uda się zdylatować czas i gdzieś tam w zagiętej czasoprzestrzeni ulepić uszka. Grzyby moczą się w mleku, co jest procesem ich ulepszania. Bo schnąc, wyparowały wodę, a teraz pobierają mleko. Jutro musimy też udać się w miejsce odległe odebrać dawno kupioną książkę dla taty, o której ja regularnie zapominałam przez cały zeszły tydzień. Musimy też ugotować barszcz, bo przecież ja robię najlepszy.

DSCN9761

Jak nie kupować choinki?

DSCN9372Mieliśmy wczoraj obfity plan obfitujący w 27 miejsc do odwiedzenia lub czynności do wykonania. Większość trzeba było upchnąć właśnie wczoraj, gdyż dzisiaj jest niedziela i zakupów się nie robi. Plan nie uwzględniał jednak tego, że zasnąwszy o czwartej, nie wstanę o dziewiątej, nawet zachęcana przez Męża kaszką i herbatką. Mąż zasnął dopiero koło piątej a mimo to wstał z wielką energią zasilaną tym, co mieliśmy robić. Nawaliłam więc ja. Kiedy jednak pokonałam grawitację i siłę przyciągu łóżka, wszystko ruszyło.

Przytomnie uznałam, że Staszek na czas odwiedzania miejsc okolicznych powinien pójść do babci, a uczestniczyć tylko w wyprawach dalekich. Tym sposobem miał chłopak w spokoju się najeść i dokonać porannej defekacji bez poganiania, a jednocześnie nie zmarznąć. Wszystko zdawało się iść prawidłowo. W pobliskim agd były foremki do ciastek (konkretnie „do pysznych ciastek”) w zadowalających kształtach klasycznych zupełnie innych niż ikeowe zwierzęta. W pobliskiej księgarni udzielono mi zniżki na Łysiakową „Karawanę literatury” dla Męża. DSCN9374Dzięki temu zapłaciłam tylko o 2 złote więcej niż najlepsza allegrowa oferta. W taniej księgarni znaleźliśmy kolorowanki z Lanosami. Mały zonk, bo gdy prowadziłam Męża przez podwórko co by było fikuśniej, to puścił on moją dłoń, a ja na lodzie odjechałam w tył zapewniając sobie brak możliwości spania na lewym boku, który od czasu ciąży preferuję. W innej księgarni kupiliśmy Staszkowi książeczkę z grubymi kartkami o misiach pod tytułem „Kocham mojego tatusia”. Kupilibyśmy o babuni lub dziadziusiu, ale ta o tatusiu miała najlepsze zwierzątko.

W drodze do tych wszystkich miejsc podeszliśmy na stoisko z choinkami przy hali. W tym roku tym, kto sprzedaje tam choinki jest R., nadleśniczy ze wsi, w której wychował się mój Mąż. Malo tego, R. jest właścicielem działki, na której stał drewniany domek rodziny Męża. Już wiele dni temu R. zachęcał nas do zakupu choinki. Miał świerki oraz jodły i opowiadał o zaletach jodeł, które „może mały biegać, potrącać i nie stanie się nic, jodła niez gubi ani jednej igły”. W czwartek na rekonesansie byli rodzice i dowiedzieli się, że świerki są po 40, a jodły po 210, ale R. sprzedałby jodłę po znajomości za 140. DSCN9375Szliśmy jednak na miejsce z solidnym zamiarem zakupu świerka. Nie obchodzą nas żadne must-have-trendy ani marketing choinkowy. Świerk jest choinką klasyczną, pachnie dobrze, wygląda dobrze. Jodła zaś jest drzewem bez życia, sztywnym i idealnym o pretensjonalnie długich igłach. Grunt to świerka ozdobić po swojemu. Marketing z kolei polega na tym, że każda jodła ma rozprostowane gałęzie i jest wstawiona w stojak lub doniczkę, co by prezentowała się godnie, świerki zaś leżą jeden na drugim w kupie stulone w sobie i nijak się nie prezentują. R. zawiódłszy się, że nie jodłę weźmiemy (oferował za 140 taką z wydrukowaną etykietką 160), nakazał przyjść za godzinę, bo „będzie dostawa i on coś ładnego odłoży”, spytał nawet o pożądany wzrost co by wyszukać taką na nasze przyjście.

Przyszliśmy po godzinie, DSCN9376już ze Staszkiem, którego od babci odbierał Mąż. Była 13:01. R. miał dużo klientów, o których musiał się starać, żeby nie poszli na konkurencyjne stoisko. My zaś staliśmy. Zagadał raz, żebyśmy czekali, bo przecież co mamy robić czy że nie mamy nic do zrobienia. Kwas. Żenada. Staliśmy. Staszek na rękach był, bo marzł, jako dziecko, które nie respektuje rękawiczek i gardzi szaliczkiem. Podniósłszy go na te ręce, wyczułam, że to, po co szedł do babci, zrobił, a nikt tego nie sprzątnął. Irytacja Stasia rosła. Nasza też. W końcu, po ponad kwadransie wzięliśmy pierwszą dobrze wyglądającą choinkę z brzegu i poprosiliśmy o jej zapakowanie. R. powiedział, że kosztuje ona 50, a my na to przystaliśmy. Chowając pieniądze, dodał jeszcze, w sumie nie wiadomo czy dla naszego lepszego samopoczucia, czy w jakimś innym tajemniczym celu, że one normalnie są za 60.

Wróciliśmy DSCN9379do domu, ukoiliśmy płaczące już dzieciątko i zjedliśmy rodzinny lunch. Okazało się, że nadeszła już pora Stasiego snu i poszedł synek spać. Mąż robił ozdoby a ja sprzątałam. Po pewnym czasie synek wstał, zjedliśmy obiad i pojechaliśmy do nieszczęsnej ikei. Po drodze weszliśmy do sąsiadującego obi i to była bardzo dobra decyzja, W obi była i poszewka na poduszkę w misie do naszego przyszłego salonu i przedłużacz i trójnik do gniazdka i nawet złota farba w spreju do farbowania szyszek. Obi jest super. Jedyne nieszczęście, jakie nas w obi spotkało, odbyło się w ogródku z choinkami. Obi sprzedaje świerki po 27 złotych i jodły kaukaskie po 75! Pomimo tego, że wystawia fakturę i płaci wat! I to już tak od razu, bez spuszczania cen, bez znajomości. Po prostu za tyle. Za rok kupimy świerk w obi tuż przed Świętami. Tym razem pocieszyliśmy się tym, że swojego nie musieliśmy chociaż daleko nieść.

Zakończywszy obi-owe zakupy, przeszliśmy do ikei i to był wielki błąd. W ogóle nie leciały tam kolędyDSCN9421 tylko muzyka neutralna światopoglądowo, a w pewnym momencie puścili „A long time ago in Bethlehem…”, ale momentalnie urwali, bo kolejny wers nie mógł zostać wyśpiewany w tej neutralnej atmosferze. Margareta, szmata z nadrukiem choinki, którą chcieliśmy posiąść, została wyprzedana, gdyż tłum, dopadłszy półek, wykupuje masowo niczym w starych czasach, a sklep chociaż zagraniczny, nie umie sobie zaplanować zapasów w magazynach. A może właśnie dlatego, że taki zagraniczny? Stołówka, w której chcieliśmy zjeść posiłek, odstraszyła swoim menu. Jedynym jadalnym posiłkiem były ciasta oraz klopsiki, które z kolei nie są apetyczne ani atrakcyjne. Uciekliśmy stamtąd pierwszym możliwym autobusem i przejechaliśmy do Galerii Bałtyckiej, która była planem jedynie awaryjnym. Tam miało nam być dobrze. Ale ja byłam już niezadowolona i zmęczona. Mąż kupił mi czapeczkę z nadrukiem Bambi, o której na razie nie wiem. Ja tylko akurat podejrzałam jak kupował. Staszek poszedł się przewinąć i kiedy opuszczaliśmy pokoik dla matki z dzieckiem a inna rodzina tam wchodziła i pożegnaliśmy się z nimi, olali. Jak chamy! W Smyku zabawił się Staszek klocuszkami. Zjedliśmy posiłki. Wróciliśmy do domu zmarznięci. W przedpokoju zaś, zamiast szmaty, zawiesiliśmy zasłonkę zieloną we wzorki świąteczne i jest super.

DSCN9492

Ofiara losu

DSCN0197To ja! To o mnie! Święta za pasem, a nic nie jest zrobione! Żadna ozdoba szyta na naszą choinkę nie została ukończona, zamknięta i wyposażona w przywieszkę. Jutro czeka nas rajd po centrach handlowych. Rajd autobusowy, bo samochodem nikt się nie zajął. Od miesiąca nikt nie zatroszczył się o przegląd. Moja mama od miesiąca codziennie poucza w tej kwestii. Samochód należy „mieć na chodzie”. Nie wiem, czy to znaczy, że należy mieć samochód i on powinien być sprawny, czy tylko w przypadku posiadania samochodu należy dbać o jego sprawność. Bo jeśli zachodzi przypadek pierwszy to mama przez nieposiadanie samochodu sama sobie przeczy. Codziennie jestem więc torpedowana i atakowana w kwestii samochodu, który powinnam „załatwić”. Dzwonią do mnie również ludzie chętni  (z polecenia mamy) ze mną pojechać. A ja tylko potrzebuję kogoś życzliwego, kto usiądzie obok mnie. Bo poprowadziłabym sama.DSCN5027 Jestem dzielna. Nie potrzebuję kierowcy, ani zarozumialca, który mnie zgnoi. Chcę kogoś życzliwego. Bo Mąż nie wraca z pracy tak żebyśmy zdążyli dojechać przed zamknięciem zakładu przeglądarskiego. Ponieważ przez miesiąc nie zapewniłam Lanosowi przeglądu (tak, szkoda nam sobót na taki badziew, bo za krótko jest jasno), jestem beznadziejna!

Ponadto jestem chora na zatoki, na bolące zęby, bolący palec (tak, wciąż ten) i JEDEN bolący pryszcz. W związku z tym nakazuje mi się zażyć gripex. Podobno jeśli zażyję, to stanę na nogi a w dodatku nie zarażę Męża i dziecka. Czyżby gripex robił za cudowną szczepionkę? Brak zrozumienia dla naszych decyzji i konieczność wykonania mnóstwa telefonów z wyjaśnieniami przytłaczają mnie. Nie jestem pewna, czy chcę stawać na nogi. DSCN5017Raczej wolałabym się położyć na dobre. Wczoraj, zrezygnowawszy z robótek ręcznych zasnęłam wyjątkowo wcześnie, bo już o trzeciej (!).

Dodatkowo wysłałam wczoraj paczkę. Spóźniłam się nieco na pocztę potem odstałam 23 minuty w kolejce a efekt jest taki, że teraz mogę obserwować jak paczka przez całą dobę leży w lokalnej rozdzielni zamiast jechać na miejsce i być na czas. Jestem podwójnie beznadziejna. Za 2 godziny wróci Mąż, przyjdzie też R., a my damy mu choinkę. Będzie można pokroić ostatni już piernik Lolinki. Jutro w Ikei kupimy sobie kawałek szmaty z nadrukiem choinki (Margareta), kupimy choinkę z prawdziwego i postawimy ją na stole. Trzeba ratować świąteczność Świąt. Kupimy dużo różnych papierów i poopakowujemy ładne kształtne pseudo-prezenty do postawienia pod choinką.

Choinki z filcu

DSCN9112Choinki tak naprawdę nie są z filcu tylko czegoś o kilka klas lepszego, milszego w dotyku, bardziej miękkiego i szlachetnego. Osobiście obstawiałabym, że to kaszmir albo wełna z merynosa, albo chociaż z szetlanda. Może jaki ambasador, a na pewno co najmniej flausz. Mieliśmy tej tkaniny nieduży kawałek o wymiarach 130×88  centymetrów i postanowiliśmy przeznaczyć go na szlachetne choinki podarkowe. Maszyna płynęła po tym cudzie techniki jedwabniczej niczym Staszek po lateksowym materacu. Jedynym problemem było namalowanie kresek na grubym materiale. Pisak do tkanin nie odznaczał się, kredki nie chciały. Kreda chciała, ale Mąż nie lubi kredy. Nie miał jednak dużego wyjścia i chociaz wzbraniał się słowami „ja tą kostką nie chcę”, choinki odmalował. Na razie pozszywano trzy, ale sfinalizowały się zaledwie dwie, gdyż nagle zabrakło perełek robiących za bombki. Choinki w miarę powstawiania stawały się coraz staranniejsze i lepiej wykonane, jednak każda ma jakiś drobny defekt, który czyni je wyjątkowymi unikatowymi choinkami z ręcznej manufakturki. Choinki będą podarkami od serca i DSCN9108to po nich widać.

Mąż, który jest wyjątkowo upierdliwy, każe poradzić twórcom choinek z bombkami, jak je robić. Otóż nie radzę przyszywać bombek przed zszyciem, gdyż maszyna może się natknąć na koralik pod stopką i zaniemóc. Nie radzę również przyszywania bombek przed wypchaniem choinki, gdyz nietrudno o przypadkowe połączenie warstw i wtedy wypychacz nie wypcha choinki należycie. Bombki najlepiej przyszywać na choince wypchanej. A zupełnie najlepiej na wypchanej i niezaszytej co by wprowadzić tam od spodu nić z supełkiem.

DSCN9184Dzisiaj, obudziwszy się z ręką w przysłowiowym nocniku (nocnika fizycznego jeszcze w domu nie mamy), poszłam do pobliskiej, bardzo porządnie zaopatrzonej pasmanterii po koraliki, gdyż koraliki z allegro nie doszłyby już na czas. Pasmanteria, chociaż bardzo dobrze zaopatrzona, perełek nie posiadała. Posiadała jednak inne koraliki w cenie 3,90 za woreczek. Do woreczka, zależnie od gabarytów, koralików wchodziło od 7 do 20. Nie ma głupich (misiów)! Podziękowałam i poszłam na dalsze poszukiwania. Pobliski sklep z tkaninami miał koraliki za 4 złote w sensownej już ilości, ale beznadziejne wizualnie. Nieopodal był jednak sklep indyjski z bransoletkami w przystępnej cenie 1 zł złożonymi z koralików ładnych i nadających się na bombki. Do koszyczka powędrowało ich 8. Sympatyczne.

Rozpatrzywszy DSCN910512* opcji spędzenia Świąt i wykorzystawszy to, że Mąż, z racji swojej choroby, cieszy się u wszystkich taryfą ulgową, wykręciliśmy się z rodzinnej Wigilii konsumpcyjnej. Wigilia, którą my będziemy mieli, nie zsumuje się do 12 potraw i nie będzie skupiona na prezentach. Staszek, owszem, swoje dostanie. I każdy coś dostanie, ale od serca, skromnie, handmejdowo i niskobudżetowo. Mam nadzieję, że będzie bardzo rodzinnie. Trochę smutno mi, że pierwszy raz ma być inaczej niż zawsze było, ale piernik Lolinki to zrekompensuje. Piernika Lolinki nie było jeszcze nigdy, a już sobie nie wyobrażam Świąt bez niego.

*3 możliwe miejsca Wigilii, 2 możliwe miejsca Świąt oraz opcja podróży do części rodziny w któryś dzień świąteczny lub brak tejże

Co ma piernik do wiatraka?

DSCN9066W wiatraku mieli się zboża, albo przynajmniej mielono zanim zaczęto je mielić w młynie. A po zmieleniu zboże robi za mąkę, mąkę zaś dosypuje się do piernika żeby był ciastem, a nie tylko smakowitym płynem. Piernik może nawet być wieloziarnisty jeśli ktoś akurat nie ma mąki tortowej zwanej zwykłą.

Wczoraj wieczorem, w ramach terapii rodzinnej oczywiście upiekliśmy 3 pierniki, gdyż na tyle mamy blaszek i miejsca w piecu. Dwa z pierników zostały piernikami wieloziarnistymi, ponieważ zabrakło nam mąki zwykłej  a jako, że jesteśmy eko, to mieliśmy wieloziarnistą. Na to, że jesteśmy eko-rodziną wskazuje także fakt, że coraz częściej w torebce przypadkiem znajduje się szmaciana kraciasta siatka (zwana eko-torbą) i z lokalnego Kosa nie przynosimy foliowej reklamówki oraz drugi fakt- żeDSCN9065 zjadamy nieprzyzwoite wręcz ilości kaszy jaglanej, która niemal całkowicie wyparła chleb z diety. Ponadto używamy eko-żarówek światła dziennego i dezodorantów w kulce zamiast spreja.

Piernik, który nie musiał stać się wieloziarnisty, bo starczyło dla niego mąki, był piernikiem Lolinki. Zrobiliśmy tylko jeden, gdyż byłam nieco nieufna do przepisu z orzechami. Po spróbowaniu jednak okazało się, że pierniki powinny były być robione w proporcji odwrotnej. Wczorajsze prace skończyły się zbyt późno by degustować, ale dziś od południa nadrabiałam wczorajsze niedociągnięcia.

DSCN9092Wszystkie pierniki zostały przełożone powidłem, bo taki mam fetysz, że lubię dżem w pierniku. Pierniki wieloziarniste, które były mocno pancerne, miękły w folii nieruszone, co zaś tyczy się piernika Lolinki, to on również wymagał przełożenia dżemem żeby zaspokoić moje piernikarskie potrzeby. Ale nie zepsułam przepisu innymi modyfikacjami i nawet bakalie dałam. Ten piernik jest N_A_J_L_E_P_S_Z_Y. Jego konsystencja od razu nadaje się do spożywania, a dzięki dodatkowi kakaa nie trzeba już było piernika polewać polewami z czekoladą, które tuczyłyby niepotrzebnie. Mąż, po moich telefonicznych rekomendacjach, zarządził na wieczór powtórzenie. Piernik posmakował także mojej mamie, która wprawdzie Lolinki nie zna i pytała „skąd taka nazwa”, ale podejrzanie duże ilości z apetytem zjadła. Piernik wieloziarnisty, zdegustowany dzisiejszego wieczoru, okazał się być mocno lepki od horrendalnych ilości miodu, ale da się go zjeść w towarzystwie grubszej kromki piernika Lolinki.

Wieczorem przyszedł również sąsiad, który jest dość DSCN9081biedny by przysługiwała mu pomoc z Unii. Unia jednak nie zna się i zamiast mąki i cukru, dała sąsiadowi na Święta płatki kukurydziane. Sąsiad podzielił się, bo nie potrzebował ich tyle ile dostał a my, żeby nie przyjmować czegoś, co nam się nie należy, dokonaliśmy wymiany. Za czteropak płatków zapłaciliśmy jednym z pierników nie-Lolinkowych za to pełnoziarnistych.

Wieczorem jednak padłam na ryjek i zległszy ze Stasiem, który wypuszcza właśnie brakującą dwójkę i obwieszcza to światu wszem i wobec, zasnęłam. Nie wstawałabym już wcale, chyba że tylko w celu przebrania się w piżamę, ale niestety- kura domowa nie ma tak słodko. Mamy wiele zobowiązań, które trzeba wykonać, a skoro już wstałam, to i zgodziłam się zawiadywać pracami kuchennymi. Tym sposobem dziś wieczorem powstały 3 pierniki Lolinki i właśnie dochodzą. Jutro dwa z nich idą z Mężem do miejsc pracy. A jeden dla mnie za fatygę.

DSCN9091

DSCN9070

A w sobotę przy Sopocie…

DSCN8960Wraz ze spadnięciem śniegu spadło na nas ogromne nieszczęście. Dzieciaczek nasz, na razie jedyny, dostał napadu kaszlu. Kaszle i kaszle, chyba zaraz wykaszle sobie swoje maleńkie płucka. A przy tym BYWA taaaki gorący! Nie, sytuacja wcale nie jest taka prosta, bo nie śnieg przyniósł kaszel, lecz przywieźli go dziadkowie. Ponadto nie jest to napad kaszlu, lecz pokasływanie i nie bywa wcale gorący lecz krótkotrwale ciepły. Ja, jak przez całe jego maleńkie życie, obstawiam, że ząbkuje. Jednak starszyzna z wszystkich stron prześciga się w domysłach, a każdy domysł straszniejszy. Moja mama „tylko” przestrzega, że należy podać co prędzej syropek. Przedwczoraj należało go podać, żeby osuszyć kaszel, wczoraj– aby nie udusił się w nocy, dzisiaj zaś-aby nie doszło do zapalenia oskrzeli. DSCN8970Syropku nie podałam i nawet go nie kupiłam, bo zakupienie syropku byłoby zaakceptowaniem ewentualnej choroby, zatem jeśli potrzeba zajdzie, kupimy go choćby i w niedzielę. Wczoraj, gdy wyrabiałam sobie o kaszelku zdanie, trafiłam na jakieś forum o ziołolecznictwie, gdzie mistrz zielarstwa uważał, iż zapalenia są dobre, gdyż oczyszczają organizm i tylko przy zapaleniach organów uwięzionych w klatce lub w czaszce należy uważać. Uważamy zatem.

W razie czego czeka na nas przychodnia weekendowa z konowałami (tak! dwa przypadki naszych chorób potwierdzają tę opinię!) gotowymi leczyć dziecko antybiotykiem. Również nic innego nie robi, tylko czeka pod telefonem cała książka telefoniczna trójmiejskich lekarzy gotowych na skinięcie palca odśnieżyć swoje auta i przypędzić do nas po dniówkę. Fucha jak się patrzy, bo czyż istnieje coś lepszego od wizyty u zdrowego wesołego dziecka i spanikowanej mamuśki, którą można albo DSCN8934tylko pocieszyć, że spanikowała, albo zapisać upragniony przez nią antybiotyk, by wiedziała, za co płaci? Ale to wszystko nic. Mamy drugą stronę rodziny, a ta to dopiero się boi. Boją się najgorszego. Co może być najgorsze? Najgorsze są oczywiście początki astmy. Astma właśnie tak SIĘ ZACZYNA. A gdy już zastartuje, to nic jej nie zatrzyma. Istnieje hipoteza, że straszliwy, odbywający się kilka razy w ciągu doby kaszel naszego dziecka jest kaszlem uczuleniowym i astmatycznym. Do tej pory zawsze zdrowe dziecko w końcu choruje! Triumf baterii nad człowiekiem! Bakterii, która nie istnieje.

Dopuszczalną przyczyną astmy u synka są nasze misie. Wszystkie misie mieszkają na wsi poza trzema malutkimi, psem od byłej niedoszłej dziewczyny i małpką, która mówi że kocha. Zmusiła nas do tej izolacji zacieśniająca się ciasność oraz oszustwo  ostatniego misia, który był zadomowiony. W Gdańsku rezyduje również Kubuś Puchatek od już-za-chwilę-matki-chrzestnej i na razie nigdzie się nie wybiera. Misiów rzekomo nie da się posprzątać, odkurzyć ani wyprać. Jednak nas na wsi nie było od dawna, a misie miejskie nie przyznają się do nosicielstwa astmy.

My dzisiaj uratowaliśmy siódemkę misiów. Właściwie szóstkę i jednego zająca. Jeden miś jest malutki i możemy mu zapewnić lokum. Jeden jest małym Kubusiem Puchatkiem bez futra i na jego przykładzie nauczę się szyć pluszaczki, bo z racji braku futra widać jego rysy. ZoDSCN8972staje zatem, gdyż nie mam chwilowo czasu na zabawę w eksperymenty pluszaczkowe. Pozostałej gromady nie możemy zatrzymać, bo mamy bardzo ciasno. Misie i zając wykąpały się w pralce i obecnie grzeją się w warunkach cieplarnianych. Jutro pójdą do księdza Piotra, który jest opiekunem misiów i rozdziela misie po domach. Mamy nadzieję, że ksiądz pokieruje misiami i zapewni im ciepłe domy na Święta. My je uratowaliśmy z sekąd handu, który prowadziła koleżanka. Dzisiaj zawiesiła działalność i przestała być sąsiadką, ograniczyła się tylko do bycia koleżanką. Oprócz uratowania misiów, jako pomocnicy w rozbiórce i pakowaniu sklepu, a jednocześnie najbliżsi sąsiedzi obłowiliśmy się w różne niepotrzebne jej rzeczy jak na przykład parasol, deska do prasowania, toster do donatów, okrągły stolik, pół kilograma cukru, śliczna biała zasłonka na sukienkę dla Cytrynny, gdy ta dojdzie do siebie po obecnie nękającej ją sukience, herbata, cudny zielony materiał na choinki w kolorze choinki i o fakturze modrzewiu, stojak na biżuterię, który moja mama dostanie na Święta oraz prawie pełna butelka Cifu.

Misie, podobnie jak wiele innych rzeczy, z niezrozumiałych dla nas przyczyn miały iść na śmietnik. 604048_346501658781623_609919854_nZ przyczyn oczywistych nie mogliśmy na to pozwolić. Koleżanka miała tez pieska, do którego Stasio chodził niemal codziennie na co najmniej chwilę. Pieska zachowała sobie. Teraz już nie będziemy mieli miejsca, w które można pójść na herbatę, jako przerywnik w czymkolwiek, czy chociażby zostawić Stasio na czas zbierania rozsypanych pod klatką marchewek i winogron, bo i takie coś się przytrafiło. Teraz po takie atrakcje trzeba będzie jechać autobusem, a wyprawy wiadomo- trudniej zorganizować niż wyjście pod dom z możliwością powrotu w każdej chwili. Dobrze chociaż, że ja mam zniżkę studencką, a Staszek jedzie za darmoszkę.

W dniu dzisiejszym udało się nam również pójść na rynek-targowisko przed jego zamknięciem. Kupiliśmy tam jajka prawdziwe od pana co zawsze oraz landszaft i tandetę. Nie wiem, które jest landszaftem, a które tandetą, ale nabyliśmy lampki w słodziacznym kolorze różowym oraz gwiazdę betlejemską w postaci kawałka kartonu z lampkami migającymi. Mamy w tym stylu już gwiazdę 8-ramienną i uważamy ten rodzaj ozdoby za bardzo atrakcyjny dla oka.

Wyprawa na targowisko DSCN8939wykazała jeszcze jeden powód do radości. Mianowicie już za 5 dni tuz obok targowiska, w odległości dokładnie 2 km od naszej aktualnej bazy i w odległości 2,1 km od świeżo upatrzonego przez nas mieszkania ma się otworzyć Lidl. A wiadomo, że Lidle są super. Nasze nowoupatrzone mieszkanie jest wprawdzie bez wykusza, ale za to ma dwa balkony i jest w wieżowcu. Nasi znajomi z Warszawy maja balkon i też mieszkają w wieżowcu i mogą tam mieć króliczka. My też mieliśmy mieć króliczka, ale nie dość, że nie mamy na razie na niego miejsca, to jeszcze nam nie pozwolono, a poza tym sprzątnięto nam go sprzed nosa. O!

Na tym zakończę ten atrakcyjny dla oka i ucha wpis, gdyż przed nami jeszcze wiele robótek ręcznych w pokoju i w kuchni. Jutro gościmy wielu gości i chcemy ich obdarować handmejdami oraz nakarmić własnymi wypiekami.