Niemiec płakał, jak sprzedawał

Czy mógłby być inny tytuł wpisu dotyczącego zakupu samochodu używanego z Niemiec? Dzisiaj, 4 marca 2018, dokładnie (co do dnia!) 7 i pół roku po tym jak kupiliśmy Lanos, nasze życie wykonało zwrot o 180 stopni. Z poczciwych ludzi jeżdżących biednie wyglądającym samochodem wartym 1/10 tego co samochody znajomych, staliśmy się tak samo poczciwymi ludźmi, którzy jednak za każdym razem po wyjściu z domu będą musieli zdecydować, którym pojazdem ze swojej floty dzisiaj pojadą. Bo flota nam się właśnie powiększyła. Właściwie, ponieważ Lanosa traktowaliśmy zawsze jak członka rodziny (konkretnie takie popychadło, ale to też rodzina), to powiększyła nam się rodzina.

Wielu z Was pewnie powie, że wybór jest oczywisty, że należy wybierać komfort, bezpieczeństwo albo prędkość. Ale czy przestajecie odwiedzać dziadka, gdy temu dokuczają stawy? Albo czy nie całujecie męża, któremu zepsuł się ząb? Ewentualnie czy rezygnujecie z laptopa po zakupie tabletu? Lanos woził nas dłużej niż my woziliśmy nasze dzieci i przejechaliśmy razem ponad 70 000 kilometrów, co uśredniając ilość wożonych osób daje pewnie jakieś 200 000 osobokilometrów. Pamiętamy gdy małe Stasio uczyło się chodzić i odczuwało komfort okrążając auto, pamiętamy mój zmiażdżony palec, stłuczkę, ocierkę na parkingu, oszusta od drugiej stłuczki, stłuczkę za którą dostaliśmy 200 złotych w czasach gdy to był majątek*, wspaniałych mechaników z Jeleniej Góry, którzy tchnęli w Lanosa drugie życie, pierwsze przebite koło, pękniętą oponę zeszłej zimy i to jak uratowali nas przyjaciele. Pamiętamy wiele wydarzeń i przygód, które pamiętamy choć blog ich nawet nie zna. Pamiętamy bagno we wrześniu 2011 i niejedną zaspę, z której wyciągali lub wypychali nas dobrzy ludzie. Pamiętamy też jedne Święta na które nie dojechaliśmy, bo nam akurat samochód zaniemógł w Wigilię i to jest główne przykre wspomnienie. Ale niejeden z Was pewnie jako nastolatek pokłócił się z bratem „na śmierć i życie” (ja brata nie mam, ale chyba tak się bracia kłócą), a po tygodniu nie pamiętał ani o kłótni ani o jej przyczynie. Pamiętamy nawet jak przegapiliśmy, gdy stuknęło nam 200 000 i stawaliśmy kilometr dalej by zrobić fotkę licznika.

Nieliczni wiedzą, bo nigdy mi się nie chciało o tym napisać, że zbieraliśmy „Apacze”, czyli samochody, których rejestracja kończyła się literami „AP” jak naszego. Zebraliśmy ich ponad dwieście, a może prawie 300. Robiliśmy zdjęcia, niejednego goniliśmy lub śledziliśmy. Nasz pierwszy samochód ukształtował nas tak jak niektórych kształtuje pierwsza praca (dla niektórych pierwsza jest tą jedyną aż do emerytury, a inni zmieniają pracę gdy im się znudzi lub po prostu żeby mieć lepszą, rozwijać się, itd.). My swoim pierwszym autem najchętniej jeździlibyśmy jeszcze przez wiele lat, zwłaszcza że po wymianie akumulatora znów jest niezawodne. Właściciele psów, zwłaszcza psów, które pilnują gospodarstwa, często biorą młodego pieska, gdy stary zaczyna niedomagać, żeby ten stary młodego przyuczył (spróbowałby mąż tak zrobić żonie…). I to jest chyba najwłaściwsza analogia tego, co dziś nastąpiło. Lanos wciąż jest na chodzie i ma OC ważne do października. A my wzięliśmy pod opiekę dorodną cytrynę, żeby się z nią oswoić przed wakacjami, a w razie trudności oswojeniowych móc wciąż komfortowo jeździć swoim ukochanym pierwszym samochodem.

Do zakupu cytryny przymierzaliśmy się już rok temu. Obejrzeliśmy jedną taką srebrną we Włocławku zeszłego czerwca, ale handlarz nie wzbudził zaufania, a ona sama była pordzewiała od spodu. A i my nie byliśmy gotowi i tą rdzę powitaliśmy wówczas z ulgą. Potem długo długo nic. Oglądaliśmy ogłoszenia i widzieliśmy, że auta, które się pojawiają w internecie, wiszą i wiszą i nikt ich nie chce. Wiedzieliśmy więc, że były niedobre. Widzieliśmy też czasami fajne ogłoszenia i one znikały na pniu. Tydzień temu jednak spróbowaliśmy poszukać znowu. Spodobało nam się jedno ogłoszenie i wysłaliśmy je Tacie do recenzji. A Tata jest człowiekiem czynu i powiedział, że on by oglądał. Umówiliśmy się na oglądanie w pierwszym dogodnym dla nas, dla sprzedawcy i dla ASO terminie a był to piątek. W piątek był mróz, a cytryna stała we Włocławku niczym deja vu. Mieliśmy się tam udać pociągiem z córką, ale dziadkowie, którzy kochają córkę, postanowili oszczędzić jej koszmaru przebywania na mrozie z nami i zaopiekowali całą trójkę dzieci. Tym sposobem mieliśmy prawie-randkę i to przez cały dzień.

Tym razem sprzedawca zrobił na nas dobre pierwsze wrażenie, bo wyglądał prawie jak pan spod Szklarskiej Poręby, u którego co roku wynajmujemy apartament. Potem było jeszcze lepiej. Zerknęliśmy na przedmiot zainteresowania, a pan powiedział, że kawa mu stygnie i żebyśmy weszli do jego domu to się razem napijemy. Podano nam herbatę, pan pokazał, że cytryna należała przedtem do doktora, co nam schlebiło, bo gdybyśmy kupili, to pozostałaby w doktorskich rękach.

O umówionej godzinie pojechaliśmy razem do ASO. Mechanicy znaleźli kilka drobnych wad, usterek lub przepalonych żarówek, ale ogólnie okazało się, że samochód-igła, hamulce-żyletki, nie wymaga wkładu finansowego, nic nie stuka nie puka, lać benzynę i jeździć, a Niemiec codziennie dzwoni posłuchać silnika. Otóż nie. Jedyny tekst, który naprawdę padł to ten o żyletkach i to nie w celach reklamowych, lecz przy okazji hamowania.

Dlaczego go kupiliśmy?
1. bo pewności nigdy nie ma
2. bo kolor jest idealny i będzie łatwiej kochać autko w takim kolorze niż np. brązowe
3. bo ma radio z odtwarzaczem cd
4. bo mechanik w ASO powiedział do kolegi że to jeden z bardziej udanych silników
5. bo samochód ma bagażnik dachowy a to zawsze ze trzy stówki w suchym albo i więcej, bo ten nasz jest całkiem spoko a nie najzwyklejszy
6. bo sprzedawca ma trzy córki
7. bo sprzedawca rozmawiał z Mężem o jego doktoracie
8. bo sprzedawca z pasją opowiadał o swojej pracy
9. bo sprzedawca nie był nachalny
10. bo świeżynka dopiero przyjechała
11. bo kiedyś trzeba wyjść ze swojej strefy komfortu
12. bo zawsze możemy udawać, że go nie ma
13. bo poprzedni właściciel miał na imię tak jak poprzedni właściciel Lanosa
14. bo lakier był oryginalny
15. bo fajnie kupić we Włocławku
16. bo jedynym powodem by nie kupować było to, że żadne z nas nigdy nie prowadziło innego auta niż nasze
17. właściwie najważniejsze: baliśmy się, że koleś się wścieknie, że poświęcił cały dzień i nie sprzedał

Tak naprawdę kupiliśmy go chyba dlatego, że następnego dnia mieliśmy oglądać czarną cytrynę blisko domu za dużo większy pieniążek z atrakcyjnie małym przebiegiem. Podejrzanie małym. Niezdrowo małym. Kwaśne winogrona. W dodatku czarny to nie kolor dla nas. A poza tym to oglądanie czarnej cytryny miało nas kosztować w ASO 350 złotych, a to by oznaczało, że albo piątkowy albo sobotni przegląd w ASO jest na marne. Wpłaciliśmy zadatek i umówiliśmy się na niedzielę.

Dzisiaj (czyli w umówioną niedzielę) pojechaliśmy z Tatą jako doświadczonym i nieustraszonym kierowcą, córką jako pierwszą recenzentką, fotelikiem maxi-cosi dla córki, misiem, który zawsze z nami jeździ i gotówką. Kupiliśmy. Tata prowadził, potem ja trochę prowadziłam, ale córka wolała gdy prowadził Tata, co oznajmiła głośno i wyraźnie. Po powrocie wzięliśmy dzieci i zabraliśmy je na małą przejażdżkę po mieście. Żeby pokonać swoje lęki. Dzieci były zachwycone własną lampką na suficie, pilotem do otwierania, własną klimą z tyłu i wielkością wehikułu. Jeszcze biedactwa nie wiedzą, że mają też elektrycznie otwierane okna. I nie zauważyły rozkładanych stolików. Jeszcze tyle przed nimi.

*W roku 2013 uderzono w nas na postoju. Szczęśliwie Mąż był w aucie, więc szkodnik wypłacił odszkodowanie w skromnej kwocie 200zł, a my, poczciwi frajerzy w przeciwieństwie do ludzi pokrzywdzonych przez nas, przyjęliśmy gotówkę nie obciążając OC szkodnika.

2 Responses to Niemiec płakał, jak sprzedawał

  1. Dalwi says:

    Pamiętam ten blog jeszcze z szyciowych wpisów, wchodzę a tutaj takie zmiany:) Pozdrawiam i i życzę zadowolenia z zakupów.

  2. Pingback: Krótka historia przemijania | Świat misiów, stworzeń i pobratyŃców

Dodaj komentarz