Krótka historia przemijania

Wczoraj minęło 10 lat od dnia, w którym kupiliśmy Lanosa. Było to 10 bardzo udanych lat. Przejechaliśmy Lanosem ponad 70000 kilometrów, co przy jego spalaniu i średniej cenie gazu 1,90/l mogło nas kosztować około 13000 zł. Daje to cenę za kilometr równą 19 groszy, czyli taniej było jeździć na Kaszuby Lanosem niż PKSem już nawet jednej osobie. Taniej, ale przede wszystkim wygodniej, gdyż na nasze Kaszuby PKS nie dojeżdża. To właśnie było bezpośrednią motywacją do zakupu samochodu. Zmilczeć trzeba tutaj, ze różnorakie naprawy w ciągu tych 10 lat jednak trochę po kieszeni ciągnęły i kto wie czy nie podwoiły kosztów przejazdu jednego kilometra.

Początki były rzecz jasna trudne. Dźwignia zmiany biegów nie chodziła jak marzenie a świeżo upieczeni kierowcy, którymi wówczas byliśmy, nie za bardzo wiedzieli co i jak. Ja, kierowca z trzyletnim doświadczeniem w niejeżdżeniu od razu dałam się stłamsić i przez kolejne dwa lata nie prowadziłam. Potem przyszedł czas, że jeździć zacząć musiałam i chociaż początkowo nie potrafiłam utrzymać toru jazdy, to jakoś mimo to zasiedziałam się na fotelu kierowcy i niechętnie wpuszczałam nań Męża, który za szybko wrzuca piąty bieg przy małej prędkości i zbyt mało subtelnie puszcza sprzęgło. Mąż ma jednak inne zalety i dynamiczne prowadzenie samochodu musiałam wziąć na siebie. Na przykład kiedyś po obejrzeniu trylogii Taxi tak dynamicznie wyjeżdżałam tyłem z podwórka, że zaryłam Lanosem w płot i od tego czasu klapka osłaniająca bak się nie zamykała. Innym razem tak dynamicznie jechałam za innymi autami, że gdy zaczął się korek, wytarte hamulce i gołe opony nie dały rady i odrapaliśmy zderzak, co dla poszkodowanego było tak istotne, że wolał wezwać policje niż zdążyć na chrzest, na którym był ojcem chrzestnym. Nie raz też bardzo dynamicznie zawracałam lub skręcałam w bok na widok drogówki. Lanos nie bał się wyboistych dróg. Był do nich stworzony.

Nic innego nas tak bardzo nie wyrażało. Misi domek, który urządziliśmy, opuszczamy przekonani, że kolejny będzie jeszcze bardziej misi i bardziej nasz. Kiedy ludzie wokół nas wyjeżdżali z salonów nowymi autami w fancy kolorach albo z innymi autopilotami, my byliśmy szczęśliwi jeżdżąc tym, co mieliśmy i płaciliśmy za łożysko sprzęgła albo inną uszczelkę pod głowicą. Posiadanie Cytryny, która jest już z innej epoki, nie sprawia, że czujemy się szczęśliwi.

Na wakacje w 2017 pojechaliśmy ukochanym autem. Było nas wprawdzie już 5 osób w rodzinie, ale rok wcześniej tak dobrze nam poszło 4-krotne przejechanie całej Polski, że się już wcale nie baliśmy. Zresztą poza jedną przebitą oponą żadnym innym nieprzewidzianym sytuacjom nie musieliśmy stawiać czoła. Z perspektywy czasu nie rozumiem dlaczego wtedy zdecydowaliśmy się na zakup Cytryny, ale chyba jednak było nam już wtedy ciasno. A może ktoś na nas naciskał? Że wstyd? Albo że brzydkie? Że niebezpieczne? A może jednak Lanos nie był już taki sprawny? Może raz mu się zdarzyło stanąć na środku skrzyżowania, ale czy to powód by kupować nowszy samochód? Nie pamiętam, ale wydaje mi się to dziwne.

Oczywistym było, że Lanos zostanie. Przewieźliśmy go na wieś do rodziców co by nie drażnić sąsiadów, że zajmujemy dwa miejsca na małym parkingu i jeździliśmy po lesie. Już bez przeglądu, ale za to z obowiązkowym OC. Lanos dobrze to znosił, a Cytryna przeciętnie. Nasz styl jazdy był jednak terenowy. Kiedyś w lesie urwała nam się rura wydechowa, ale zaprzyjaźniony mechanik zespawał ją za 5 dyszek. Innym razem ów mechanik za 3 dyszki naprawił amortyzację. Za każdym razem jednak się krzywił i widać było, że nie bardzo chce już rzęcha naprawiać. Nie było czułego doktora dla naszego pojazdu.

Dzisiaj, dwa lata później, zastanawiamy się, czy wtedy, dwa lata wcześniej, był jeszcze czas by ocalić ukochane autko od złomowiska. Gwoździem do trumny był dwutygodniowy pobyt u jednego takiego mechanika, gdy nasz mechanik miał urlop. Tamten człowiek oddał samochód z dziurą w nadkolu i nierozwiązanym problemem, który przez dwa tygodnie naprawiał. Potem przyszła jeszcze zima 2018/19, gdy zostawiony w bagażniku wózek zapleśniał. Po zimie Lanos nie odpalił. Zresztą do zapleśniałego wsiadać to tak trochę nie za bardzo. Koniec końców już w 2019 wiadomo było, że to już koniec, ale wtedy mieliśmy anemię, ciążę i problemy mieszkaniowe i łatwiej było zapłacić OC niż zrobić nieuniknione. Tak minął rok. Nie mamy już anemii ani ciąży, a problemy mieszkaniowe są nieco bardziej odległe, zbliża się kolejne OC. Wytypowaliśmy więc datę symboliczną i zaprosiliśmy człowieka ze stacji demontażu pojazdów (jak to brutalnie brzmi!), by przybył z lawetą i zabrał od nas 10 lat wspomnień płacąc nam za to jeszcze 20 groszy od każdego kilograma.

Przed przyjazdem człowieka z lawetą powycinaliśmy pamiątki. Mamy kawałek pasa, klakson ze znaczkiem Daewoo, osłonę przeciwsłoneczną, sztuczną skórę osłaniającą dźwignię zmiany biegów, odłamaną w 2017 klamkę, odpadnięte lusterko wsteczne, dwa znaczki, jeden napis Daewoo i jeden złamany napis Lanos, dwa kluczyki, osłonkę wlewu benzyny, przełącznik gazu i dwa kawałki tapicerki.

Jest nam smutno, bo to był nasz Zieloniutki. W miejscu, w którym stał, od rana pada dziś deszcz. I nawet nie możemy się pocieszyć, że mamy Cytrynę i ona też jest fajna, bo ona się psuje, ciągle.

118836691_338913880591841_8027228803672825759_n118921310_339522474063117_4160807574546075247_n118876528_325464405201191_5392347112555415350_n118948631_264547201180293_2904303405672773256_n118949451_249913576461781_5798655787239070459_n118836691_2150556911735568_1002762668408570715_n118890715_1639697776196694_4443520003645114913_n118901594_1339288302945565_930466993234635896_n118807657_1045617092537104_110983779430188070_n118933680_934670807054132_3981711665688658877_n118942601_866818990511981_6029778347718040889_n

Bida z nyndzo

DSCN0202Przybyliśmy na wieś niczym Kopciuszki na 3 minuty przed północą, po jednej minucie na każde z nas. Co szczęśliwsi spali po drodze, a innym też się wydawało, że spali, bo NIKT nie pamięta przejazdu przez Wyczechowo.

Planowaliśmy wyruszyć o dwudziestej, ale ponieważ nie było dokąd wyrzucić śmieci, gdyż wszędzie walało się oraz wypełniało kosze pełno puszek od piwa, obsuwa była nieunikniona. Już już byliśmy gotowi, gdy nadszedł moment uruchomienia alarmu, gdyż właściciele mieszkania, w którym pomieszkujemy, chcieli mieć alarm, ponieważ to takie wielkomieszczańskie. Można mieć alarm, włączać i wyłączać go kiedy się zechce. Nieszczęśnikiem, który musiał gadżet załączyć byłam ja, czyli Cytrynna. Chłopcy poszli, a ja zostałam. Uruchomiłam to to, odczytałam napis że czuwanie włączone, podeszłam do drzwi i wtedy zawyło. Szczęśliwie znałam kod wyciszający i jeszcze wiedziałam, który przycisk należy przycisnąć po wpisaniu kodu. Ale bez dwóch siarczystych przekleństw się nie obyło. Język swędzi wciąż a i niesmaku się pozbyć nie mogę mimo zapijania świeżą miętą. Zadzwoniliśmy do eksperta od alarmów, ale on akurat przebywał w toalecie i nie mógł trzymać słuchawki. Czekaliśmy, aż ekspert oddzwoni. Doczekaliśmy się i ekspert poradził, gdzie jest instrukcja, DSCN0198według której można prawidłowo alarm załączyć. Instrukcję znaleźliśmy, lecz jej treść była zgodna z tym, co ja zrobiłam. Podjęliśmy drugą próbę. Tym razem ja byłam wśród szczęśliwie opuszczających dom, a czarną robotę odwalał nasz domowy ekspert- Mąż. Długo to trwało, ale w końcu wyszedł po udanej akcji- w słuchawkach słuch chroniących, które mu kupiłam kiedyś, gdy z ulicy hałasy o dużych natężeniach dobiegały i nerwy szargały (niemiecki szyk zdania).

Obraliśmy kierunek tesko. Tesko jest całodobowe, a nie było jeszcze 22. Skręciłam na Hucisku w lewo, co robię rzadko, ale akurat się dało, to skorzystałam. Nie ma co tłamsić się na darmo. W tesku zamierzaliśmy kupić prezent dla chrześniaka, który przyjedzie jutro, o czym my dowiedzieliśmy się dziś wieczorem. Mąż sugerował jechać do tesko w Kościerzynie, ale ja się obawiałam, czy aby zdążymy do tej Kościerzyny na czas i czy w Kościerzynie tesko też całodobowym jest. Gdańskie tesko nas bardzo pozytywnie zaskoczyło wyborem prezentów. Wybieraliśmy i przebieraliśmy, a w tym czasie synek ściągał wszystko z półek. Ostatecznie wybraliśmy śliczną ilustrowaną Biblię dla dzieci i młodzieży, którą Mąż chętnie by też miał. Do tego dwie płyty z opowieściami biblijnymi starannie wybranymi, gdyż wiemy, że chrześniak słucha płyt czytanych. Ponadto nawinęła nam się milutka gra Super Farmer wymyślona przez polskiego matematyka Karola Borsuka, który dzięki niej wiązał koniec z końcem podczas wojny, a wykonywał egzemplarze na sprzedaż ręcznie wraz z żoną. Pamiętam z wykładów z dziedziny pana Borsuka, że miał on bardzo słaby wzrok i niesamowita wyobraźnię.

Zadowoleni ruszyliśmy DSCN0188do kasy i wielki zonk! Kolejki do kas były ogrrromne jak stąd na Ural. Pracowały tylko nieliczne kasy, a do każdej stało po kilkadzieści osób z pełnymi wózkami. Nie było żadnych kas pierwszeństwa, kasy samoobsługowe były jeszcze gorzej oblegane. Musieliśmy zrezygnować. Starannie poodkładaliśmy nasze prezenty na miejsca, a nie byle gdzie jak należało i odjechaliśmy. Pędziliśmy ile gazu w nodze i ostro testowaliśmy, ile fabryka dała. Na jednych światłach musieliśmy zmienić pas na lewy po to by startować jako pierwsi a nie drudzy. Wystartowaliśmy i zaraz potem wróciliśmy na prawy pas. Facet z prawego pasa miał porządne auto z Francji, ale refleks słaby. Po wielu kilometrach, gdy ja odważyłam się pędzić zaledwie 90-tką, on mnie wyprzedził.

Przybyliśmy do Kościerzyny. DSCN0187Musieliśmy zaparkować w najciemniejszym zakątku parkingu i ustawić nianię Lulaczkowi, co by nikt życzliwy się o niego niepotrzebnie nie zatroszczył. Weszliśmy do sklepu i… zonk gorszy od tego z kasami w Gdańsku. Okazało się, że tesko tesku nierówne. Książek było na lekarstwo, ale raczej dla niebyt obłożnie chorego. Kilka powieścidełek na regale „top 10”. Wśród zabawek były też książki dla dzieci, ale raczej dla dzieci w wieku naszego synka. Gra „25 gier” była o 10 złotych droższa niż w Gdańsku. Farmera nie było wcale. Płyt żadnych. Chodziliśmy dookoła i między półkami nie mogąc nadziwić się. Fejspalm straszny. Zdecydowani nie kupować byle czego, nie mogliśmy kupić nic. Dla zasady chcieliśmy w ogóle nie robić zakupów, ale tesko ma herbatę, którą pijam czasem i to w cenie niskiej, a jak już braliśmy herbatę, to wzięliśmy i ciastka na jutrzejsze pikniki…

Zachęcam do zwrócenia uwagi na Męża, który ma bardzo kształtne łydki. Ponadto jest to Mąż klasy inwalida, gdyż dziś w pracy (a wcale nie pracuje fizycznie) oberwał cegłówką w kręgosłup.

DSCN0192