Panna zielona

DSCN2013Chciałabym bardzo opisać jak spędziliśmy ostatni tydzień, ale mój umysł z racji pory dnia (jest 1:43) pracuje na niższych obrotach, a z racji tego, że moja druga połówka już śpi, pracuje tylko połową zwojów. Nie żebym była z tego tytułu głupsza, ale jestem zmęczona. Nie mogę jednak pójść spać, gdyż piecze się sernik, który potem musi wystygnąć, przede mną więc jeszcze godzinka powstrzymywania się od snu. Nie mogę robić nic odpowiedzialnego jak piłowanie choinki czy szycie prezentów, bo gdyby nie wyszło ( a zapewne by nie wyszło), mogłoby być gorąco. Na przykład gdybym obcięła sobie palec piłując choinkę, to nie miałby kto wyjąc na czas sernika z pieca. Gdybym zaś przeszyła palec, krew splamiłaby kremowe futerko przeznaczone na komin, a nie mam już dostatecznie dużego kawałka by wyciąć nowy prostokąt futerka bez krwi. Skazana więc jestem na pisanie. Mam jeszcze w zanadrzu miskę prania do powieszenia, ale to wiadomo- czynność wyciszająca na koniec dnia pracy.

W tym tygodniu Mąż pracował mniej, bo zaledwie 50 godzin, by mieć czas na rozrywki przedświąteczne i chłonięcie atmosfery. Ja umyłam dwa okna, gdyż zamierzałam przyozdobić szybki sztucznym śniegiem, ale próba śniegowa po umyciu tych dwóch wypadła słabo, więc reszty okienek sobie oszczędziłam.

DSCN2177
W poniedziałek byliśmy w Galerii Bałtyckiej, gdzie jedliśmy pizzę oraz mierzyliśmy kurteczki w Smyku. Kurteczki ze Smyka nie zadowalały moich gustów oraz mojej potrzeby zapewnienia dziecku ciepła. W środę byliśmy na spotkaniu politycznym. W czwarteczek rano był przegląd medyczny synka, a Mąż do 20 prowadził zajęcia ze studentami, więc wraz z synkiem pojechaliśmy po niego auteczkiem i wspólnie udaliśmy się do sklepu z zabawkami na obrzeżach miasta, gdzie kupiliśmy… komplet baterii! Co ciekawe, synek nie domagał się zabawek, chłonął je na miejscu a najwięcej chłonął atmosfery. Najbardziej cieszyło go popychanie wózka. Kupiliśmy też mały zapas brzoskwiń w puszkach.  W sobotę Mąż szedł do pracy by mieć wolne 27 grudnia (to już się nie wliczało do puli 50 godzin) a ja z synkiem udałam się na inne osiedle do odległego paczkomatu i odległego empiku po odbiór bluzy z ciuchciami ze Stacyjkowa. Widzieliśmy też śliczne jodełki za 150 złotych. W niedzielę wrócili dziadkowie i synek wybrał atrakcje z nimi zamiast atrakcji z nami, a my udaliśmy się na objazd marketów w poszukiwaniu choinki. Jodełki były dla nas DSCN1992zaporowo drogie, świerki się sypią, więc dopuszczaliśmy haniebną myśl o choince sztucznej. Zmacaliśmy jednak sztuczne choinki w różnych cenach i żadna się nie nadawała do dotykania. Pechowo pierwszym sklepem, do którego trafiliśmy było Obi, które zaoferowało nam i jodełkę w promocji (Mąż wybrał najwyższą, teraz nie zmieści nam się ona na stole…) i mnóstwo przecenionych bombek. Bombki przeceniono z powodów błahych, czyli zniszczonych opakowań lub zniszczonych pojedynczych bombek z opakowania. Zakupiliśmy ozdób na całą choinkę. Przy okazji odwiedzania Obi zjedliśmy też pyszne kurczaczki w KFC (po jednym…) i zaobserwowaliśmy panią, która podjechała autkiem pod KFC celem opróżnienia swojego pojazdu ze śmieci (stała tam długo i wiele razy wystawiała rękę…). Ponadto zakupiliśmy w pobliskiej Ikei sitko bez dziurek do roztapiania czekolady w kąpieli wodnej. Dziś stosowaliśmy i jestem prawie równie zachwycona jak wagą. Również wczoraj było spotkanie klasowe, o które zahaczyliśmy, chociaż przecież nie chodziliśmy do jednej klasy. Wczoraj też powstały pierniki, ale nie miałam najpierw czasu, a potem siły poprzekładać ich powidłem i oblać czekoladą. DSCN1978

Dzisiaj zapakowaliśmy kilka naszych pierniczków alpejskich we własnoręcznie uszytą torebkę z papieru i zawieźliśmy wujkowi Marcinowi (temu, który jako jedyny występuje a blogu z imienia). Synek niósł i wiedział kiedy dać. Do wujka Marcina pojechaliśmy autkiem i Mąż niczym przysłowiowa żona całą drogę truł i narzekał jak to fatalnie będzie wracać i cały czas insynuując powrót i pójście pieszo na pociąg. Trasę pokonaliśmy w 15 minut. Wracaliśmy jednak już przez pół godziny. Była godzina 13 i każdą najwęższą ścieżką na starówkę wdzierały się pojazdy. Spodziewałam się ich na głównym wlocie i drugim głównym wlocie, ale nie przypuszczałam, że będą się pchały i wąziutką odnogą, którą my wybraliśmy. Stanęliśmy daleko od domu na pierwszym wolnym miejscu. Mąż miał okazję by wyrzec swoje ‚a nie mówiłem?!’, ale zupełnie nie było źle. Później kupiłam synkowi kurteczkę przez internet, co było ciężką pracą, gdyż należało wybrać jedną kurteczkę spośród czterech, a żadna nie była idealna. Jedna była śmieszna, co przemawiało na jej korzyć, ale zeszła w trakcie mojego zastanawiania.

DSCN1982Później podjęto próbę zepsucia mi Świąt- mianowicie niepodziewany kurier przyniósł moje zimacze z odrzuconą reklamacją. Rzeczoznawca był uprzejmy stwierdzić, że obuwia używałam przez 12 miesięcy (najintensyniej latem pewnie…) i zamek miał prawo się połamać. A ja już się oblizywałam na myśl o nowych, których cena tak ładnie spada.

Udało się jednak wyprzeć niefortunnego kuriera z myśli i pojechaliśmy do ałtletu na pizzę. Nie było żadnej pizzy, bo zabito ją dechami, było jednak inne Obi, gdzie kupiliśmy sobie malutki świerk na wieś. Świerk mierzy 60 centymetrów i jest w doniczce, a kosztował zaledwie 7 złotych. Kupiliśmy mu też komplecik mnóstwa pastelowych bombeczek za 12,99. Na koniec pobytu w ałtlecie zakupiono dla mnie jedną parę majtek z bawełny co bym i ja coś dostała, bo wiadomo- ja o siebie nie zadbałam z racji skromności, a nikt inny o mnie nie zadbał, bo tak to jest, że jeśli nie zadbam o siebie, to zostanę na lodzie i to jeszcze bez butów, o czym akapit wyżej.

Byliśmy także i w Tesku w poszukiwaniu odpowiedniego dodatku do prezentu dla chrześniaka (swego czasu były odpowiednie dodatki), ale w Tesku pucha i dodatków nie było. Nie za bardzo były też bakalie do kluseczek z makiem, ale wygrzebałam z wózka stojącego obok półki i czekającego na rozpakowanie pożądane ingrediencje. Tyle tylko, że moją słodką tajemnicą jest, iż kluseczek nie będzie. DSCN2042Ja wiem, że ja jutro nie dam rady czasowo tego ogarnąć, więc ich nie przyrządzę. Jutro to ja będę robić milion innych rzeczy i kluseczki się w tym po postu nie zmieszczą.

W kwestii bycia kierowniczką, bo wiem, że niektórzy czytują ten blog z powodu pikantnych szczegółów o prowadzeniu 4 kółek, to myślę, że jeżdżąc w świątecznych korkach zdobyłam kolejny skill kierowniczy. Chciałam tu też wspomnieć o pewnym Pajero na ruskich numerach, które stało przede mną na pewnym skrzyżowaniu. Ono było drugie a ja trzecia w kolejce do skrętu w prawo na prawopasie. Pierwsze auto odjechało korzystając ze strzałki warunkowej, a wtedy zapaliło się ogólnozielone światło. Pajero nie ruszało się do czasu, aż zatrąbiłam. Obtrąbione wyrwało do przodu. Najbliższe światła przejechało, a  dla mnie paliło się już czerwone. I paliło się długo, oj długo. Kilka świateł dalej spotkałam pajero stojące przede mną, zupełnie jakby nie było tego długo, oj długo. Nie wiem jak ono to zrobiło, ale widocznie nie każdy ma taki dobry samochód jak my.

One Response to Panna zielona

  1. Iwona says:

    Oluś Kochana cudownych Świąt Wam życzę! 🙂 Coby kluseczki jednak były i smakowały ;D

Dodaj komentarz