Na zdjęciach wiatru nie widać

DSCN1200Wiecie, nie będę ukrywać, że pisać mi się wcale a wcale nie chce, ale patrzę na tego biednego strudzonego Męża, który siedzi naprzeciwko i wiem jak on te wpisy lubi. Myślę o innych czytelnikach, którzy też czekają. I także o tej grupie czytelników, którzy z wpisu dowiedzą się, że jedliśmy barszcz i pomyślą, że nie dbamy o dzieci. Kalkuluję , przeliczam, kładę na szali przyjemności własne i jak zwykle okazuje się, że przegrałam. Dzisiaj macie wpis. Jutro za to umyję sobie wannę.

Czy ktoś jeszcze pamięta jak zainicjował się ten blog? Blog zaczął się świętem barszczu a święto barszczu, w roku 2012 ustanowione, w 2013 zostało przypieczętowane. Rok temu obchód jakoś nie wyszedł, bo już ledwo się kulałam i w stosownym terminie byliśmy tylko skmką w Sopocie, a w Sopocie nie da się kupić barszczu za grosze, DSCN1206bo Sopot to kurort pełną gębą. Ale trzecia niedziela maja jest rokrocznie zwana świętem barszczu i wtedy ten barszcz staramy się jeść w lokalach. Utrudnienie dodatkowe jest takie, że w niedzielę maja odbywają się komunie, ale dzisiaj akurat nigdzie nam komunia nie zakolidowała z naszym barszczem. Albo mieliśmy szczęście, albo społeczeństwo przez te lata rządów ustępującego prezydenta Bula zbiedniało i przyjęciny robi w domu a nie w restauracji.

Jak więc odbyły się tegoroczne odchody znanego na cały blog święta? Zaczęliśmy pysznym obiadem w domu. Były znakomite pyzy z paczki i duża ilość zezłoconej na brązowo cebuli pokrojonej w piórka. Kiedyś nie tknęłabym takiej, ale teraz, gdy mi ona szkodzi, wprost nie mogę się oprzeć. Aha, te pyzy to tylko ja jadłam. DSCN1207Inni jedli zdrowiej. Ursus też bardzo chciał pyzy, ale każdy kąsek jednak wypluwał. Potem miały być lody, ale jakoś nie było. A potem Mąż zrobił frytki. Mąż robi najlepsze frytki w okolicy. Starszy syn w ogóle nie chciał frytek, ale potem mu się zachciało i żałował, że przegapił. Na brzuszkach było tak ciężko, że znów zabrakło spustu na lody. A ponieważ w Gdańsku nie możemy zjeść lodów*, najbliższe lody dopiero za tydzień. No i wyjechaliśmy.

Planowaliśmy odwiedzić tylko lokale barszczowe przy bezpośredniej trasie wiodącej do domu, bo generalnie to szkoda ładnej pogody na jazdę samochodem, a i plecy jakoś nie skaczą z radości za kierownicą.

DSCN1217Do Kościerzyny jechaliśmy okrężnie przez las i delikatnie się spieraliśmy, bo Mąż mówi, że jego weekend trwa tylko dwie godziny, które spędza na dworze, a ja akurat jestem niewinna, bo wczoraj byliśmy na tym dworze tyle ile się dało, ale akurat nie za wiele, bo bardzo wiało. Skądinąd to „bardzo wiało” odbywało się nad Wdzydzami i był koncert, w którym brał udział Mariusz Kałamaga, a ja akurat wiedziałam, że to ktoś znany bo raz mi się obiło nazwisko jak rodzice oglądali telewizję. O tym koncercie wspominam, bo wyobraźcie sobie sytuację: jesteście nad jeziorem, wieje mocno, ale macie kurtkę zimówkę, więc nie jest źle. Gra jakiś zespól i nagle leci „górniczo-hutnicza orkiestra dęta robi nam…”. Już czujecie się młodzi, bo przecież czasy górniczo-hutniczej orkiestry dętej i jej paparara to czasy, gdy jeszcze byliście młodzi i pewnie u Was nie, ale u nas to na każdej DSCN122818-tce leciało a ja chociaż nie lubiłam tych 18-tek, to chodziłam, bo nie byłam dość nonkonformistyczna by nie chodzić. No więc cieszycie się, że górniczo-hutnicza orkiestra dęta znów gra i nucicie, ale okazuje się, że ta orkiestra w wykonaniu wczorajszych wykonawców robi… kebaby. Lubię kebab, ale on tam nie pasował. Odarli mnie z młodości!

Więc wracając do dzisiejszej jazdy, to Mąż nie miał zbyt intensywnego weekendu, ale i ja nie miałam bardziej szałowo niż on. Otóż Mąż wiele tygodni temu obiecał, że w weekendy będę mogła chodzić w Kościerzynie na basen, a on będzie z dziećmi. Basem jest potrzebny moim nadwątlonym i obolałym plecom oraz mojej tuszy, której jeszcze nie ma, ale może nagle się pojawić. DSCN1271Gdy ostatnio byliśmy u doktora, doktor znów powiedział, że powinnam się ruszać. On doktor ma trójkę dzieci, w tym jedno młodsze od naszego i on doktor swojej żonie stwarza warunki do ruszania się. I wtedy Mąż obiecał, że da ten czas na basen, ale zaraz potem dzieci były chore, a potem byli u nas kumple i się nie złożyło żeby basen wyszedł, więc kiedy Mąż zaczął narzekać, to ja mogłam się obronić przez zadeklarowanie większego pokrzywdzenia.

W Kościerzynie oczywiście ominęliśmy Lemon Tree. Pamiętacie jesienną akcję ‚Kościerzyna za pół ceny’, kiedy to Lemon Tree okazało się skasować barszcze za pełną cenę i jeszcze samowolnie pobrać napiwek? Wtedy stracili nas jako klientów. Jakkolwiek ich barszcz jest świetny, DSCN1359to nasze nogi więcej tam nie postaną. Zatrzymaliśmy się za to w Astrze. To taki zajazd, w którym Mąż jako dziecko zatrzymywał się ciągle. Mają tam ładnie i barszcz też mają chociaż w menu informacji nie ma. Ale zapytaliśmy, bo kto pyta, ten nie błądzi. Nie wspomniałam jeszcze, że plan był taki, by w różnych miejscach jeść jeden wspólny barszcz. No to zjedliśmy, Ursus zdobył wstążkę dekorującą krzesło, obejrzeliśmy ogródek i pojechaliśmy dalej.

A potem plan jechania główną drogą wziął w łeb, bo zobaczyliśmy reklamę Gawry i Białego Misia, a kto nas zna, ten wie, że na takie nazwy się złapiemy. Ale było to trochę na uboczu. A jako że my nie używamy gpsu, a mapę mamy tylko najbliższej okolicy, to nie bardzo trafiliśmy. I zrobiliśmy pewnie blisko 20 dodatkowych kilometrów na iście górskich drogach, bo była to taka część Kaszub, gdzie jest jak w górach. W międzyczasie zobaczyliśmy reklamę ‚U Zbója’ i jechaliśmy do tego Zbója, bo nazwa zachęcała (wszak zbóje jedzą barszcze), ale Zbój okazał się być ekhem, ośrodkiem wczasów zdrowotnych a nie karczmą z barszczem. Za to potem DSCN1293Mąż spytał smutnych panów w garniturach o drogę i wskazali nam najkrótszą. Jednak jak człowiek w garniturze to zaraz sensowniejszy. A Biały Miś okazał się być uroczym miejscem z takim sufitem jaki sami byśmy chętnie mieli gdyby był tańszy, lecz nie oferował barszczu ani w swoim menu ani spod lady. Spędziliśmy chwilę na tamtejszym placu zabaw, Stanisław miał nawet ochotę na kąpiel w basenie, ale nie tym razem. Wróciliśmy na główną drogę i pędziliśmy, bo przez te poszukiwania i brak barszczu u Misia straciliśmy masę czasu a niektóre lokale zamykają się wcześniej niż inne.

DSCN1306Kolejnym naszym przystankiem była Rybaczówka. Raz tam byliśmy, ale ktoś akurat brał wesele. Tym razem brali tylko przyjęciny, ale na piętrze, więc na parterze my mogliśmy pić barszcz. I panie kelnerki miały atrakcyjnej długości spódniczki**. A chociaż wystrój miejsca mnie osobiście nie powalił (zbyt nowoczesny), to barszcz był całkiem całkiem i niczego sobie. Do tego stopnia, że część planu dotycząca brania wszędzie tylko jednej porcji też wzięła w łeb- tu zamówiliśmy drugą. W pewnym momencie i Ursus zaczął się krzykami domagać podania mu wspaniałego płynu w kolorze bardzo plamiącym. Ale ja się plam nie boję, bo przecież po to jest dzieciństwo i odplamiacze żeby dzieciństwo było dzieciństwem.

A potem byliśmy jeszcze w Wyczechowie, dokąd ledwo zdążyliśmy. W Wyczechowie raz mieliśmy stłuczkę, na której zarobiliśmy 200 złotych, ale to znowu dygresja. Tym razem DSCN1309nie mieliśmy stłuczki, a oni nie mieli papieru toaletowego w łazience ani kiełbasy leśnej, którą lubimy. No i już prawie zamykali. I każdy był już zmęczony. Ale barszcz wypity, pasztecik zjedzony i szlus!

Przed powrotem do domu mieliśmy jeszcze jeden przystanek w jakiejś wsi, bo Ursus sobie przypomniał, że nie pił mlesia. Próbowaliśmy tam nabyć bułki drogą kupna, ale oferowali tylko starą chałkę za 2,40. No więc pojechaliśmy do marketu po drodze po świeże bułki i wróciliśmy do domu. Dzieci się wykąpały i poszły spać, a my siedzimy sobie naprzeciwko siebie w salonie i cieszymy się z kolejnej zaliczonej podtrzymanej tradycji. Och ach!

Wnikliwy obserwator spostrzeże, że czapka ubogiego krewnego znowu w akcji! Znów pojawiają się głosy, że ubieram dziecko jak ‚dziecko cygańskie’, ale to nieprawda!  Cyganie noszą się o wiele lepiej niż my. My nosimy się wygodnie i czasem czysto, ale jeśli ładnie, to tylko przez przypadek.

DSCN1343*Już wkrótce przestaną grzać, przesuniemy grzejnik w kuchni i kupimy sobie lodówkę z zamrażalnikiem. Wtedy będziemy jedli lody bez przerwy. Na razie korzystamy z takiej, która zamrażalnika nie ma i w ogóle nie jest nasza. I stoi w przedpokoju. I jeśli chłodzimy w niej ciasto, to musimy wyjąć masło, bo taka jest mała. Ale to już naprawdę niedługo. Maj się kończy, więc ile można grzać? Śpimy prawie na golasa i przy otwartym oknie. Nigdy nie spałam w takiej skąpej piżamce jak obecnie.Próbowaliśmy zakręcić kaloryfer, ale on wtedy zaczął tryskać wodą, więc musieliśmy go odkręcić i dalej śpimy prawie na golasa, ale to tylko dygresja.

**Jeżeli spódniczka jest atrakcyjnej długości, to chętnie zawiesza się na takiej oko. Im krótsza tym chętniej rzecz jasna. Na spódniczce oczywiście. Bo krótkie spódniczki są ładne. Podobnie jak małe misie, szczeniaczki i kociaczki.

DSCN1351

2 Responses to Na zdjęciach wiatru nie widać

  1. zuziaszulist says:

    Czytelnicy, z powodu wpisu, czują się uradowani! Bardzo ciekawe takie święto barszczu. Być może złapiecie się za głowy, ale moim ulubionym barszczem jest taki w proszku, Knorra, i nigdy żaden nie smakował mi bardziej, a różne próbowałam. Wpis o samowolnie pobranym napiwku w Lemon Tree był jednym z pierwszych, które tu przeczytałam i przyznam, że popłakałam się wtedy ze śmiechu.
    A jak tam doktorat Męża?

    • cytrynna says:

      Nie będziemy się łapać za głowy, też bardzo go lubimy (tylko jako niegotowany za szybko traci ciepło). A doktorat chyba nie za dobrze, ale na jutrzejszą radę wydziału na pewno nie zdąży, więc ma jeszcze miesiąc. Tylko założył się z jakimś zagranicznym kolegą o złotówkę, że zrobi to w dwa tygodnie, więc sprawa mocno honorowa…

Dodaj komentarz